Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/255

Ta strona została przepisana.

czem tłumiły łkanie, z obawy gniewu rodziców. Maheude usiadła znowu na swojem miejscu. Nikt nie przerwał milczenia pytaniem. Rozumiano się bez pytań i nie chcąc się niemi męczyć czekano bez nadziei na pomoc Stefana. Czas mijał, zdawało się, że i Stefan nie wróci.
Ale wrócił i przyniósł w chustce tuzin gotowanych, ostygłych ziemniaków.
— Więcej nic zdobyć nie mogłem — rzekł.
Była to kolacya Mouquette. Chleba nie miała. Ucałowała go serdecznie i zmusiła by wziął ziemniaki.
— Dziękuję — rzekł do Maheudy, która chciała mu wydzielić porcyę. — Jadłem już.
Kłamał i przymglonym wyrokiem patrzył na dzieci, rzucające się na jedzenie. Ojciec i matka nie jedli też, by im więcej zostawić, ale dziadek pożerał łapczywie, tak, że z trudem ocalono jedem- ziemniak dla Alziry.
Stefan przyniósł także nowiny. Dyrekcya oburzona uporem górników, zamierza zwrócić książki robotnicze, kierownikom akordów. Wyzywano na walkę. Obiegała też gorsza jeszcze pogłoska. Oto dyrekcya chlubiła się, że zdołała skłonić znaczną część górników do podjęcia pracy. Nazajutrz miał zjechać cały personal kopalń Victoire i FeutrCantel, a w Madelaine i Mirou zgłosiła się podobno do roboty trzecia część robotników.
— Do stu tysięcy djabłów! — krzyknął Maheu — ze zdrajcami trzeba zrobić porządek!
Zeskoczył ze stołu i z rospaczliwą gwałtownością krzyknął:
— Jutro wieczór w lesie! Przeszkodzili nam w Bon Joyeux, to urządzimy zgromadzenie w lesie.
Wykrzyk ten ocucił zajętego jedzeniem dziadka. Było to hasło dawne, robotników górniczych konspirujących przeciw wojskom królewskim.
— Tak, tak, w Vandame! I ja się stawię!
— Wszyscy się stawimy! — krzyknęła Maheude — Musi raz skończyć się ta niesprawiedliwość i zdrada!