— Przeklęta robota... nie skończy się dziś to wałęsanie? — syknął Jeanlin. — No teraz idź Bebert, pociągnij za ogon.... tylko mocno!
Ale zjawiło się dwu mężczyzn i Jeanlin zaklął rozpoznawszy Zacharyasza z Mouquetem. Zacharyasz opowiadał przyjacielowi, że znalazł zaszytą w sukni żony dwufrankówkę. Klepali się po plecach, a Mouquetowi przyszło na myśl, by jutro urządzić grę w piłkę na wielką skalę. Zaproponował, by wyruszyli o drugiej popołudniu od Rasseneura i poszli na Montoire do Marchiennes. Zacharyasz przystał. Nudny był ten cały strejk i po cóż zresztą domagać się czegoś, czego wymusić nie można? Skręcili w bok i spotkali Stefana wracającego z Montsou drogą ponad kanałem. Stanęli i poczęli z nim rozmawiać.
— Psiakrew, chcą tu nocować widocznie! — burknął Jeanlin. — Niedługo nadejdzie czas zamykania i stara pozabiera swoje rupiecie!
Drogą ku Requillart nadszedł inny robotnik. Stefan przyłączył się doń i gdy obaj przechodzili koło płotu Jeanlin usłyszał, że mówią o zgromadzeniu w lesie. Musiano odłożyć je na jutro, skutkiem niemożności zawiadomienia wszystkich kolonij w tak krótkim czasie.
— Słyszycie? — szepnął Jeanlin swym spólnikom. — Jutro będzie ta wielka awantura w lesie. Musimy tam iść. Ruszymy zaraz popołudniu.
Na drodze nikogo teraz nie było, popchnął tedy Beberta i rzekł:
— Ostro tylko! Szarpnij za ogon i w nogi! Pamiętaj, że stara ma kij!
Na szczęście ściemniło się bardzo. Bebert skoczył, zawisł u ogona ryby. Sznurek pod jego ciężarem urwał się, a chłopak umknął wywijając w powietrzu zdobyczą. Reszta spólników pobiegła w jego ślady. Kramarka zdziwiona ukazała się w progu. Nie wiedziała co zaszło i nie mogła dostrzedz rabusiów, gdyż znikli w mroku.
Nicponie stali się postrachem całej okolicy. Zagony swe rozpuszczali coraz to szerzej, kradli jak banda rabusiów. Zrazu operowali w samej jeno Voreux, staczali
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/257
Ta strona została przepisana.