— Ha cóż chcesz... inaczej być widać nie może. Trzeba się z tem pogodzić. I na cóż się zresztą przyda gadanie... lepiej pójdę do roboty.
— Pewnie — odparła żona. — Zgaś tylko świecę, nie potrzebuję przecież wiedzieć jakiego koloru są moje myśli.
Zgasił świecę i poszedł za Zacharyaszem i Jeanlinem na dół.
Schody zatrzęsły się pod ich nogami, ubranemi w grube, wełniane pończochy. Izba górna pogrążyła się znów w ciemności. Dzieci spały... nawet Alziry powieki zamknęły się, tylko matka leżała w ciemności z oczyma utkwionemi w powałę i rozmyślała, podczas gdy Estelka ssała jej zwiędłą wiotką pierś mrucząc jak kocie.
Na dole Katarzyna gotowała śniadanie. Na blasze małej kuchenki tlały bez przerwy na żelaznym ruszcie węgle. Kompania wydzielała co miesiąca dla każdej rodziny ośm hektolitrów nieużytków węgla. Twarde węgle nie chciały się palić, więc dziewczyna nie gasiła ognia na wieczór, ale przykrywała go, by rano rozniecić dodając parę kawałków dobrego węgla. Postawiwszy na ruszcie sagan z wodą otwarła szafarnię.
Izba dolna była dość obszerna, zajmowała bowiem całą szerokość domu. Ściany były malowane jasno-zielono, podłoga czysto wymyta posypana piaskiem. Panowała tu iście holenderska czystość. Prócz szafami z lakierowanej jedliny stał tu jeszcze stół i kilka krzeseł. Na ścianach widniały jaskrawe obrazki. Były to dane przez Kompanię portrety cesarza i cesarzowej, ryciny przedstawiające żołnierzy i świętych w obficie złoconych obwódkach, odcinające się ostro od nagich ścian. Izbę zdobił tylko zegar z kukułką jaskrawo malowany, którego tykot rozlegał się ciągle, oraz różowe pudełko stojące na szafami. Obok drzwi wiodących do sypialni na góry były drzwi do piwnicy. Mimo wzorowego porządku w powietrzu czuć było duszący odór cebuli, oraz zaduch z węgla.
Katarzyna zamyśliła się przed otwartą szafarnią. Była tam już tylko resztka chleba i spory kawałek sera.
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/26
Ta strona została przepisana.