— Prawda, że ładnie tu u mnie. Lepiej w każdym razie jak tam na górze.
Stefan siadł ciekawie przypatrując się. Gniew go opuścił i ze zdziwieniem patrzył na nicponia, który okazał się tak zręcznym i przemyślnym. Istotnie miło było w tej kryjówce, a upał nie dokuczał zbytnio. Podczas gdy na ziemi dygotało wszystko z zimna, tu panowała temperatura ciepłej kąpieli niezależna od pory roku. Z galeryi i całej kopalni z biegiem czasu uszedł cały gaz, ulotnił się nawet odór węgla, czuć było jeno woń gnijącego drzewa. Drzewo belkowania pożółkłe były i piękne jak stary marmur okryty koronką pierzastych kryształów saletry. Niektóre belki obsiadły gęsto wielkie grzyby. Pod sklepieniem fruwały białe motyle, mole, po ścianach łaziły pająki bezbarwne. Żył tu cały świat zwierzęcy, któremu do istnienia nie potrzeba było słońca.
— Nie boisz się? — spytał Stefan.
Jeanlin spojrzał zdumiony.
— Czegóż mam się bać? Wszak jestem tutaj sam jeden.
Mięso było gotowe. Rozniecił ogień, postawił na nim ruszt i upiekł. Potem rozciął bochenek chleba na dwoje. Była to uczta wspaniała, choć sztokfisz djablo był słony.
— Nie dziwię się, że tak dobrze wyglądasz, gdy my chudniemy — ozwał się Stefan zajadając swą porcyę. — Nie wstyd ci myśleć tylko o sobie?
— A czemuż inni tacy głupi?
— Zresztą słusznie masz, że się obawiasz. Dałby ci ojciec za te kradzieże!
— A czyż burżuje nie okradają nas? Ty sam to ciągle powtarzasz. Ukradłem dziś Maigratowi akurat tylko ten bochenek chleba, który mnie się należał.
Stefan słysząc w jaki sposób chłopak w praktyce stosuje jego nauki zaczerwienił się po uszy i nie odpowiedział nic ze zmięszania a zarazem dlatego, że pełne miał usta jedzenia. Patrzył jeno na twarz Jeanlina, jego wielkie, odstające uszy, zielone oczy i myślał o jego chy-
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/263
Ta strona została przepisana.