trości co wszystko razem wziąwszy dawało pełny obraz człowieka zdegenerowanego niemal do zwierzęcia. Kopalnia uczyniła go takim i jeszcze okaleczyła to zwierzątko, a potem dała mu w swych kurytarzach podziemnych schronisko.
— A czy przyprowadzasz tu czasem Lidyę? — spytał.
Jeanlin zaśmiał się pogardliwie.
— Ha, ha, ha, a po co? Żeby wypaplała? Wszystkie kobiety mają długie języki.
I śmiał się dalej z Lidyi i Beberta. Nikt nie widział głupszych bębnów. Cieszyła go myśl, że wszystkie jego drwiny biorą za dobrą monetę i dają się okpiwać, podczas gdy on siedzi sobie w cieple zajadając rybę pieczoną. Wreszcie dodał filozoficznie.
— Lepiej być samemu, niema powodów do kłótni.
Stefan zjadł, napił się wódki i przyszło mu na myśl, czy wzamian za gościnność nie należałoby wyciągnąć Jeanlina za uszy na wierzch i zabronić mu kradzieży pod grozą wydania ojcu jego kryjówki. Ale na widok tego wybornego schroniska przyszło mu na myśl, że go może potrzebywać kiedyś dla siebie i dla innych, gdyby sprawy kiepsko poszły tam na górze. Kazał tedy przysiądz chłopcu, że będzie wracał na noc do domu i wziąwszy świecę poszedł zostawiając Jeanlina zajętego swojemi gospodarskiemi sprawami.
Mouquette mimo zimna oczekiwała go. Rzuciła mu się na szyję i uczuła niby pchnięcie nożem, gdy jej oświadczył, że przychodzi po raz ostatni. Dlaczegż to? Czyż go nie kocha? Niechcąc jej uledz wyprowadził ją na drogę i możliwie łagodnie wyjaśnił, że to kompromituje sprawę. Zdziwiła się. Cóż miał strejk do jej miłości? Ale wnet przyszła jej na myśl, że Stefan wstydzi się stosunku z nią. Nie zdziwiona tem wcale zaproponowała mu, by dla zadokumentowania zerwania dał jej publicznie w twarz, byle potem odwiedzał ją w skrycie. Obiecywała kryć się, strzedz pilnie. Wzruszony tem, odmówił jednak.
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/264
Ta strona została przepisana.