Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/265

Ta strona została przepisana.

Przed rozstaniem chciał ją jeszcze pocałować. Objął ją wpół i szli tak drogą a księżyc ich oświecał. Nagle gdy zbliżyli się do pierwszych domów Montsou natknęli się na kogoś co ich mijał. Kobieta jakaś zachwiała się, jakby potknąwszy się o kamień.
— Któż to? — spytał Stefan zaniepokojony.
— To Katarzyna. Wraca z Jean Bart.
Dziewczyna poszła dalej ze zwieszoną głową zataczając się jakby z wielkiego znużenia, a Stefan patrzył na nią zrospaczony, wstydząc się, że go widziała. Niewiadomo z jakiego powodu uczuł wyrzuty sumienia. Czyż nie żyła z tamtym? Czyż nie zrobiła mu tej strasznej krzywdy, że w jego oczach tu, w Requillart oddała się innemu? Ale mimo wszystko bolało go, że jej równą miarką odpłacił.
— Wiem, czemu mnie nie chcesz? — rzekła Mouquettte z płaczem. — Bo kochasz tamtą!
Następnego dnia ścisnął lekki mróz, niebo było jasne, a ziemia dudniła pod nogami. Jeanlin wymknął się już o pierwszej z domu, ale musiał czekać za kościołem na Beberta i mało co nie poszli już bez Lidyi, która siedziała zamknięta w piwnicy za karę. Ale w krytycznej chwili wypuściła ją matka, dała w rękę koszyk i obiecała, że jeśli nie napełni go dziką sałatą, zimową, to pójdzie nocować ze szczurami. Chciała zaraz iść po sałatę, ale Jeanlin odwiódł ją od tej myśli pocieszając, że czasu jest dość jeszcze. Oddawna miał już apetyt na Pologne tłustą królicę Rasseneura a właśnie zwierzątko wymknęło się na dwór w chwili gdy mijali gospodę pod „Nadzieją“. Jeanlin skoczył, złapał królicę za uszy, włożył do koszyka Lidyi i wszyscy troje uciekli co sił w nogach. Obiecywali sobie uciechę wielką. Chcieli zmusić zwierzę, by aż do lasu biegło przed nimi niby pies.
Ale zatrzymali się na chwilę by się przyjrzyć grze w piłkę, którą rozpoczęli Zacharyasz Mouquet i dwaj inni chłopcy pokrzepiwszy się przedtem kufelkiem piwa. Stawkę stanowiła nowiuteńka czapka i jedwabna chustka na szyję. Złożono te przedmioty w ręce Rasseneura. Gra-