Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/267

Ta strona została przepisana.

z reguły gry odbił piłkę tak zręcznie, że wpadła do głębokiego rowu. Partner Mouqueta nie mógł jej wyrzucić stamtąd maczugą. Był to cios dla nich wielki.
Wszyscy czterej poczęli krzyczeć i wpadli w wielkie rozdrażnienie, bo grę całą rozpocząć musiano na nowo. Z Pre-des-Vaches, do Herbes Rousses nie było więcej jak dwa kilometry. Postanowiono osięgnąć tę metę w pięciu uderzeniach, a potem odpocząć przy kufelku w gospodzie Lerenarda.
Jeanlinowi wpadło teraz co innego do głowy. Przestał się interesować grą, wyciągnął z kieszeni sznurek i uwiązał go do lewej łapy Pologne. To było tak śmieszne. Biedne zwierzę biegło przed urwipołciami ciągnąc za sobą zdrętwiałą nogę. Śmiali się do rozpuku. Potem uwiązali sznur do szyi, a wreszcie, gdy wyczerpana królica biegnąć już nie mogła ciągnęli ją za sobą na brzuchu, a potem na grzbiecie, niby mały wózek. Trwało to z godzinę. Zbliżyli się tymczasem do lasku Cruchot, a posłyszawszy z oddali głosy graczy schowali napół zamęczone zwierzę do koszyka.
Teraz Zacharysz i Mouquet i dwaj inni rozszaleli się i przebiegali całe kilometry zatrzymując się jeno tu i owdzie na kufelek, w miejscowościach oznaczonych jako punkty końcowe każdej mety. Z Herbes Rousses zabiegli do Buchy, stamtąd do Croix de Pierre, a wreszcie do Chamblay.
Buty ich dudniły po zmarzłym gruncie gdy pędzili za piłką. Pogoda była cudna, nie zapadało się w ziemię, ryzykując jeno co najwyżej połamanie sobie nóg. W suchem powietrzu uderzenia maczug o piłkę brzmiały jak strzały karabinowe. Muskularnemi rękami ciskali gracze owinięte sznurkiem rękojeści maczug i rzucali się całem ciałem naprzód, jakby w ataku na nieprzyjaciela. Ciągnęło się to całemi godzinami, z jednego końca równi na drugi w szalonym biegu poprzez rowy, płoty, wały i niskie mury odgradzające pola. Gracz taki musiał mieć dobre płuca i żelazne ścięgna w nogach. W ten sposób hajerzy wytrząsali z siebie pył kopalni i wyzbywali się z piersi