Stefan zstąpił ze wzgórza i wszedł na terytoryum kopalni. Ludzie, których się pytał o pracę kręcili głowami i mówili, by czekał na przybycie dozorcy. Błąkał się tedy pomiędzy budynkami. Były słabo oświetlone, mimo to jednak dostrzegł mnóstwo otworów czarnych, wielkich drzwi wiodących do labiryntu krużganków, sal, piąter. Wszedł na jakieś chwiejące się wpółprzegnite schody i dostał się na wąską ścieżkę z desek. Przeszedł przez sortownie, tak dotąd ciemne, że musiał wyciągnąć przed siebie ręce, by się o coś nie uderzyć. Nagle w ciemności zabłysła para ogromnych żółtych oczu i Stefan znalazł się pod wieżą szachtu, w hali kontrolnej u samego wejścia do kopalni.
Dozorca, ojciec Richomme, grubas o wyglądzie dobrotliwego żandarma, z siwym wąsem zbliżył się właśnie do biura kontrolora.
— Może potrzeba robotnika... do jakiejkolwiek roboty! — odezwał się Stefan.
Richomme chciał powiedzieć: nie — ale namyślił się i nie zatrzymując się rzekł jak inni:
— Proszę zaczekać na pana Dansaerta, starszego nadzorcę.
Świeciły tu cztery latarnie, których potężne reflektory całe światło kierowały na wejście do kopalni. W ich blasku ostro odcinały się kontury żelaznych ramp, dźwigni sygnałowych, zasuw i bierwion dębowych stanowiących rusztowanie, wśród którego ślizgały się klatki windy zapadając i ukazując się znowu nad ziemią. Reszta olbrzymiej budowli, podobnej do nawy kościoła ciemną była, ale wypełniały ją ruchome cienie. W głębi błyszczał magazyn lamp, w biurze zaś kontrolora paliła się żółta mała lampka podobna do gasnącej gwiazdy. Zjazd rozpoczął się właśnie a żelazna podłoga budynku tętniła ciągle krokami ludzkimi i trzęsła się pod kołami wózków, za któremi biegli przesuwacze pochyleni tak, że tylko ich pośladki dostrzedz było można w ruchliwyn chaosie cieniów.
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/29
Ta strona została przepisana.
III.