racyę hajerów i przesuwaczy, a chłopcy zadudnili wózkami o żelazną podłogę hali.
— Do licha, na cóż czekasz? — krzyknął Chaval na Katarzynę oczekującą swej kolei. — Dalej, rusz się próżniaczko!
Gdy o dziewiątej zajechała pani Hennebeau z Cecylką, zastała panny Deneulin ubrane bardzo elegancko, tak, że niktby nie powiedział iż suknie ich przerobione już były ze dwadzieścia razy. Deneulin zdziwił się widząc Negrela towarzyszącego konno powozowi. A więc wycieczce brali też udział panowie? Pani Hennebeau oświadczyła na to z macierzyńskim uśmiechem, że przeraziła ją wieść, iż drogi pełne są dziwnych jakiś figur, więc zdecydowała się wziąść sobie obrońcę do boku. Negrel uspakajał damy, że nie ma się co bać się pogróżek awanturników robiących jeno hałas, którzy nie śmieliby jednak rzucić w szybę kamieniem. Deneulin był bardzo zadowolony z odniesionego zwycięstwa i odpowiadało słumieniu strejku w swej kopalni. Był teraz zupełnie spokojny o przyszłość. W powozie toczyła się rozmowa o przecudnej pogodzie i nikt nie przeczuwał, że z oddali nadciągała już burza, że szedł tłum, którego kroki słyszećby można już było stąd przyłożywszy ucho do ziemi.
— Więc postanowione? — mówiła pani Hennebeau — Wieczór zjawisz się pan po córki i zjesz z nami obiad... pani Gregoire obiecała mi też przyjechać po Cecylkę.
— Proszę liczyć na mnie. — odparł Deneulin.
Kareta odjechała w kierunku Vandame. Łucya i Janka wychyliły się jeszcze przez okno, by uśmiechem pożegnać stojącego na drodze ojca, a Negrel ruszył szarmancko za karetą.
Minęli las i skierowali się na drogę wiodącą z Vandame do Marchiennes. Gdy zbliżali się do Tartaretu spytała Janka pani Hennebeau czy zna Cote Verte, a ta wyznała, że nie, mimo, że mieszka już od pięciu lat w tej okolicy. Zboczono tedy. Tartaret leżało na skraju lasu. Był to szmat ziemi pokryty żużlem nie nadający się pod
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/290
Ta strona została przepisana.