uprawę, pod którym paliła się już od stuleci kopalnia węgla. Początek ognia sięgał czasów bardzo dawnych. Górnicy opowiadali, że ogień z nieba spadł na tę podziemną Sodomę, gdzie przesuwaczki oddawały się najokropniejszym występkom. Nie miały czasu uciec i do dziś dnia goreją w tem piekle.
Czerwone zwapniałe skały, pokryte były jakby porostem kryształkami ałunu, a ze szczelin wydobywały pary siarki. Śmiałkowie, którzy ośmielili się spojrzeć w nocy w te otwory przysięgali, że widzą płomienie i dusze potępieńców smarzące się w strasznym podziemnym żarze. Ogniki miały tam tańczyć i z ziemi podnosić się gorące, opary, a wszystko były to piekielne wyziewy.
I o dziwo, pośrodku tego osławionego szmatu ziemi leżało Cote Verte. Nie więdła tam ni latem ni zimą trawa odnawiały się bez przerwy liście na bukach, a pola dawały trzy zbiory rocznie. Była to naturalna cieplarnia ogrzewana podziemnym ogniem. Nigdy nie było tam śniegu. Bezkarnie, wśród mrozu tego grudniowego dnia zieleniły się krzewy tuż obok bezlistnego lasu.
Powóz skręcił niebawem znowu na gościniec. Negrel naśmiewał się z legendy i objaśniał, że ogień w głębi kopalni powstaje zazwyczaj skutkiem fermentacyi miału węglowego i gdy się go nie może opanować trwa bez końca. Wymienił nawet jedną kopalnię w Belgii, dla ugaszenia której musiano zmienić koryto rzeki i spuścić wodę w głąb. Ale niebawem Negrel zamilkł. Powóz mijał coraz to częściej liczne grupy robotników. Szli, niechętnemi spojrzeniami obrzucając zbytkowny pojazd, przed ktôrvm schodzić musieli na bok. Coraz ich było więcej a na mostku rzuconym przez Skarpę konie musiały iść stępa. Cóż wygnało tych ludzi na drogę? Damy poczęły się bać a Negrel zwąchał, że w cały okolicy zanosi się na rozruchy. Odetchnęli wszyscy przybywscy do Marchiennes. Piece pierścieniowe podobne do wież i koksowe baterye wyrzucały z siebie wstęgi dymu, tak, że rozpylona
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/291
Ta strona została przepisana.