Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/299

Ta strona została przepisana.

dół. Co chwila spotykali hajerów przesuwaczki, chłopców, ale nikt nie wiedział co zaszło. Wszyscy krzyczeli. Musiało się zdarzyć wielkie nieszczęście. Całą kopalnią owładnęła trwoga. Z wszystkich galeryj wybiegały przerażone postaci. Lampy podskakiwały i płynęły szybko ku wyjściu. Gdzież to zdarzył się wypadek? Czemuż ich nikt nie uwiadomił dotąd?
Nagle przebiegł mimo nich dozorca wołając.
— Przecinają liny! Przecinają liny!
Zapanowała panika. Wszystko rzuciło się naprzód. Ludzie potracili głowy. Czemu przecinają liny? Kto je przecina? Przecież wszyscy górnicy zjechali! Wydawało się to snem.
Ale inny dozorca nadbiegł i wrzasnął w przelocie:
Górnicy z Montsou przecinają liny. Wychodzić! Wychodzić!
Chaval zrozumiał i zatrzymał nagle Katarzynę. Na myśl, że stanie twarzą w twarz z górnikami z Montsou zachwiały się pod nim nogi. A więc przyszli. A on myślał, że wpadli w ręce żandarmów! Przez chwilę wahał się czy nie lepiej zawrócić i wydostać się przez kopalnię Gaston Marie. Ale to było nie możliwe, klął, zatrzymywał biegnących i tłumaczył im, że głupio jest tak pędzić. Przecież nie zostawię ich tu na dole.
Nadbiegł znowu dozorca wołając!
Wychodzić! Wychodzić! Do drabin! Do drabin!
Tłum porwał Chavala. Popychał Katarzynę, czynił jej wymówki, że nie dość prędko biegnie. Czyż chce, by sami zostali tutaj i pomarli z głodu? Te zbóje z Montsou byli wstanie połamać drabiny nim wszyscy wyjdą. Ta straszna myśl doprowadzała wszystkich do rospaczy. Rozpoczął się tłok popychanie, każdy oszalały chciał pierwszy wydostać się stąd na powierzchnię ziemi. Kilku krzyczało już, że nikt nie wyjdzie gdyż drabiny są już zniszczone. Gdy wszyscy znaleźli się w hali zjazdowej powstał ścisk nieopisany. Wszyscy pchali się do szachtu, gnietli w wąskich drzwiach wiodących do drabin. Tylko