Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/308

Ta strona została przepisana.

szczano, krzyczano z wielkiej radości, że udało się zdobyć kopalnię mimo oporu rozłoszczonego dyrektora.
Maheu przybiegł przerażony do Stefana i rzekł:
— Na miłość boską, nie daj go zabić!
Stefan chciał już biedź za Deneulinem, by go bronić, ale widząc, że zabarykadował się w poczekalni dozorców odparł:
— A choćby go i zabili, czyż to nasza wina? Taki waryat!
Panował dotąd nad sobą i nie dał się owładnąć złością na dyrektora. Równocześnie bolało, że mimo, iż był przywódcą, tłum sobie teraz nie robił i rozgorzał zemstą, gdy należało jeno wymusić swe żądanie. Daremnie przekładał, że należy uzbroić się w zimną krew, nie dawać wrogom broni w rękę przez niszczenie bezcelowe.
— Do kotłów! Gasić ognie! — krzyknęła Brule.
Levaque znalezionym olbrzymim pilnikiem wywijał jak mieczem i wrzeszczał potężnym głosem:
— Przeciąć liny! Przeciąć liny!
Wszyscy powtórzyli okrzyk. Stefan i Maheu przerażeni poczęli protestować, ale nikt ich wśród hałasu nie słyszał. Schwyciwszy sposobny moment mógł wreszcie zawołać Stefan.
— Ależ ludzie są na dole!
Wrzaski wybuchły ze zdwojoną siłą.
— Temlepiej! Poco zjeżdżali! Niech giną zdrajcy! Niech pozdychają tam na dole! Zresztą mają drabiny.
Myśl, że są drabiny utwierdziła tłum w chęci poprzecinania lin, a wreszcie i Stefan przestał stawiać oporu w nadziei zapobieżenia większemu nieszczęściu. Pobiegł jeno do maszyny, by wyciągnąć klatki, w których mogli znajdywać się ludzie. Inaczej przecięte u samej góry, siedmset metrów długie liny stalowe, padając w dół, niechybnie by je strzaskały.
Ale maszynisty nie było, palacze też znikli, więc chwycił w rękę rękojeść motoru puścił maszynę w ruch i poczekał aż liny nawiną się na bębny. Równocześnie Levaque z kilku innymi wspinali się w górę wieży sza-