Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/31

Ta strona została przepisana.

Stefan wolnym krokiem zawrócił do biura kontrolnego. Ten zgiełk i zawrotny ruch ponad głową przelatujących lin oszałamiał go. Drżąc ze zimna, znużonym wzrokiem spoglądał na znikające i wynurzające się z ciemności klatki, a uszy rozdzierał mu huk przelatujących wózków.
U wylotu szachtu funkcyonował sygnał, ciężki młot osadzony na dźwigni poruszanej liną z dołu. Gdy raz opadł z przeraźliwym dźwiękiem na kowadło znaczyło to: Stać! Gdy dwa razy: Jazda w dół! Trzy razy wreszcie Do góry. Były to jakby uderzenia maczug, połączone z przeraźliwym dźwiękiem głuszącym cały zgiełk. Jakby jeszcze tego było mało, robotnik stojący przy sygnale przez tubę krzyczał do maszynisty podając mu rozkazy. Wśród tego hałasu zapadały i ukazywały się klatki, opróżniały się i napełniały z taką szybkością, że Stefan nie mógł sobie zdać sprawy z całej tej manipulacyi.
Jedno tylko pojął. Oto kopalnia pochłaniała ludzi, po dwudziestu, trzydziestu na jeden łyk i to z taką łatwością, jakby nie czuła tej porcyi. Od czwartej począł się zjazd robotników. Schodzili się pojedyńczo z lampkami w ręku, i w małych grupkach oczekiwali, aż zbierze się dostateczna liczba. Cicho, jak zwierz nocny zjawiła się klatka czteropiętrowa, zahaczała się żelaznymi pazurami, z każdego przedziału wyciągano po dwa wózki napełnione, w ich miejsce zataczając próżne, lub napełnione klockami drzewa. W próżne wózki wsiadali górnicy po pięciu w każdy, tak, że klatka mieściła czterdziestu. Rozlegała się komenda, potem głuchy, niewyraźny pomruk, młot opadał cztery razy, co oznaczało: „Materyał ludzki“, którego przybycie sygnalizowano na dół, klatka zapadła, jak kamień w wodzie ginąc, a tylko lekkie drżenie liny wskazywało gdzie znikła.
— Czy tu głęboko? — spytał Stefan jakiegoś górnika, który napół zaspany stał obok niego.
— Pięćset piędziesiąt cztery metry! — odpowiedział! Ale są cztery piętra, pierwsze w głębokości trzystu dwudziestu metrów.
Zamilkli obaj i utkwili oczy w linę. Niebawem ukazała się klatka.