Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/313

Ta strona została przepisana.

Ruina nastąpiła nieodwołalnie. Choćby nawet zmienił liny, zapalił pod kotłami, gdzież znajdzie robotnika? Jeszcze czternaście dni strejku i koniec. Musi zgłosić upadłość. Teraz uświadomiwszy sobie swą klęskę nie czuł już nienawiści do rozbójników z Montsou. Krzywda ludzka gromadząca się od stu lat takie wydała owoce. Było to winą ogółu. Ci górnicy, to niewątpliwie ordynarna hołota, ale to zarazem ludzie, których nie nauczono czytać i pozbawiono ostatniego kęsa chleba.

IV.

Tłum rozlał się po nagiej równi pobielałej od mrozu, połyskującej jasną plamą w promieniach słońca.
Począwszy od Fourche aux boeufs objął znowu przywództwo Stefan. Nie zatrzymując się w biegu, wydawał roskazy i organizował marsz. Jeanlin galopował przed wszystkiemi i grał straszliwie na swojem rogu. Na przedzie pędziły kobiety zbrojne częściowo w kije, a wśród nich rozszalała Maheude z rozgorzałemi, w dal utkwionemi oczyma, jakby wypatrywała na horyzoncie miast sprawiepliwości, o którem jej mówiono.
Brulé, Levaque i Mouquette maszerowały sadząc ogromne kroki. Niechby zjawili się żandarmi. Okaże się, czy odważą się zaatakować kobiety. Za kobietami bez żadnego porządku sunęli mężczyźni, zbrojni w broń różnoraką i ciężkie sztaby żelaza, a ponad ich głowami górowała siekiera Levaqua, w której ostrzu przeglądało się słońce. Pośrodku biegł Stefan nie spuszczając z oka Chavala i zmuszając go by biegł przed nim, a z tyłu pilnował go Maheu, rzucając groźne spojrzenia na Katarzynę jedyną kobietę nie biegnącą na przedzie. Nie pozwoliła się odpędzić od Chavala, chciała go bronić. Wielu nie miało kapeluszów, wiatr szarpał ich włosami, a wszyscy biegli niby stado dzikich zwierząt w ślad za chrapliwym odgłosem rogu Jeanlina.
Nagle podniósł się okrzyk:
— Chleba! Chleba!