gdyż nawet Marchiennes Montsou zasłaniały niskie, ledwo odznaczające się płaskowzgórza.
Przybyli do kopalni i ujrzeli na pomoście wiodącym do sortowni stojącego dozorcę. Wszyscy znali ojca Quandieu, najstarszego wiekiem dozorcę w całem zagłębiu. Miał białe włosy, białą skórę na twarzy i co dziwniejsze mimo siedmdziesiątki i kilkudziesięciu lat pracy w kopalni cieszył się wyśmienitem zdrowiem.
— Czegóż to gałgany chcecie... ha? — zawołał.
Wstrzymali się. To już nie był szef. Był to robotnik, osiwiały w pracy i wzbudzający szacunek.
— Ludzie są na dole! — rzekł Stefan. — Każ im wyjechać.
— To prawda, jest ich tam trochę — odparł ojciec Quandieu — nie dużo, najwyżej ze sześć tuzinów. Reszta boi się was gałgany! Ale mówię wam, że nie pozwolę im wyjechać. Ani jeden nie wyjedzie, albo... ze mną sprawa gałgany!
Powstał hałas, tłum począł napierać, co widząc dozorca szybko przeszedł most, zamknął bramę i stanął przed nią.
Maheu chciał pośredniczyć.
— Stary słuchaj. Mamy słuszność, chcemy poprawić swój los. Ale strejk musi być ogólny.
Stary milczał chwilę. Ale nieznajomość zasad zmowy była snadź u niego wielką, bo odparł:
— Może i macie słuszność, nie przeczę. Ale ja muszę spełnić swój obowiązek. Jestem tu sam, ludzie będą pracować do trzeciej i przed trzecią nie wyjedzie ani jeden.
Ostatnie słowa utonęły we wrzasku strejkujących. Grożono pięściami, kobiety przyskakiwały do starego, tak że czuł ich gorący oddech na twarzy. Mimoto nie ustąpił podniósł głowę pokrytą białym włosem i z piersi wezbranej męstwem krzyknął:
— Przysięgam, że nie przestąpi żaden z was progu kopalni! Przysięgam na to słońce co świeci, że prędzej zginę, niźli wam dam tknąć lin. Usuńcie się, albo w waszych oczach skoczę do szachtu.
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/315
Ta strona została przepisana.