Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/316

Ta strona została przepisana.

Dreszcz przebiegł tłum. Wszyscy cofnęli, się a stary mówił:
— Któż jest tak głupi, by tego nie zrozumiał?... Ja jestem jak wy robotnikiem. Kazano mi pilnować, więc pilnuję i basta!
Dziwna logika podziałała. Trudno zresztą było coś wskórać z ojcem Quandieu, którego inteligencya nie mogła wznieść się ponad ślepe wojskowe pojmowanie obowiązku. W ciasnej czaszce starca, w jego czarnych oczach osmutniałych i zmąconych od długiej pracy w kopalni nie było miejsca na co innego. Górnicy patrzyli na starca. Wyczuli w tonie jego głosu jakby pogłos czegoś im znanego, zrozumieli owo ślepe posłuszeństwo, ową moc i poświęcenie w chwili niebezpieczeństwa. Myślał, że wahają się jeszcze więc powtórzył:
— W oczach waszych skoczę do szachtu!
Tłum cofnął się. Każdy odwrócił się na pięcie i począł się znowu galop polami na przełaj. Z tysiąca piersi rozległ się krzyk:
— Do Madeleine! Do Crévecoeur! Nie ma już pracy! Chleba! Chleba!
Ale wśród tłumu powstało teraz szamotanie. Chaval podobno chciał skorzystać ze zwrotu i uciec. Stefan trzymał go za ramię i groził połamaniem kości, gdyby raz jeszcze spróbował zdrady. Chaval bronił się, protestował rozwścieklony.
— Daj mi spokój! Każdy człowiek jest wolny! Drżę z zimna od godziny. Muszę się umyć. Puść mnie.
Dokuczała mu istotnie skorupa pyłu węglowego i potu, która utworzyła mu się na skórze, z kaftan nie chronił go od zimna.
— Naprzód, marsz, albo... obmyjemy cię sami! — wołał Stefan. — Nic sobie nie robimy z krwi takiego nędznika.
Porwano ze sobą Chavala. Stefan zwrócił się do Katarzyny, biegnącej ciągle za nimi. Złościł go widok biedaczki drżącej z zimna, okrytej pyłem węglowym, okry-