tej ledwo kaftanem i powalanemi spodniami. Musiała być śmiertelnie znużona, a ustąpić nie chciała.
— Odczep się! Idź do domu! — rzekł do niej.
Zdawało się, że nie słyszy. Oczy tylko utkwiła w nim na chwilę, jakby mu czyniła wymówkę i biegła dalej. Czemuż żąda, by opuściła kochanka? To prawda, Chaval bywał czasem niedobry, bił ją. Ale był jej kochankiem, posiadał ją pierwszy i oburzało ją, że było ich tysiąc przeciw jednemu. Chciała go bronić, powodowana ambicyą, a nie miłością.
— Idź! — krzyknął Maheu.
Na rozkaz ojca, zatrzymała się na chwilę. Zadrżała, a oczy jej napełniły się łzami. Ale zaraz poczęła biedź dalej mimo obawy. Nie zwracano już na nią uwagi.
Tłum minął drogę, wiodącą do Joiselle, pędził czas jakiś drogą do Cron, potem skręcił ku Cougny. Na horyzoncie zarysowały się kominy fabryczne, szopy drewniane, cegielnie. Przy drodze stały niskie domki położonych tu dwu kolonij robotniczych, oznaczonych liczbami 180 i 76. Na dźwięk rogu Jeanlina wychodzili z domów robotnicy, dzieci, kobiety i łączyli się wszyscy z tłumem, który w chwili przybycia do Madeleine liczył przeszło tysiąc pięćset głów. Droga wiła się lekkim spadkiem na dół. Musiano obejść wielkie zsypiska węgla nim dotarto do kopalni.
Było ledwo po drugiej. Ale już dozorcy powiadomieni zarządzili wyjazd górników, który też kończył się właśnie w chwili nadejścia strejkujących. Ostatnich dwudziestu właśnie wychodziło z klatek windy. Uciekli, a w ślad za nimi posypał się deszcz kamieni. Jednego obito, drugi zostawił w rękach napastników rękaw kaftana i w ten sposób się uratował. Pogoń za ludźmi ochroniła instalacyę kopalni. Nie tknięto ni lin, ni kotłów. Za chwilę tłum odpłynął ku kopalni sąsiedniej.
Créveceur leżała w odległości pół kilometra od Madeleine. I tu zastano wyjazd w pełnym toku. Kobiety pochwyciły jedną przesuwaczkę, zdjęły jej spódnicę i wybiły po gołej skórze, a mężczyźni śmiali się. Chłopców
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/317
Ta strona została przepisana.