brudna. Jeanlin chcąc jej dogodzić wylał jej za kołnierz zawartość jednej lampy.
Ale zemsta nie nasyciła próżnych żołądków, które wołały coraz to głośniej o jedzenie. Dominował teraz krzyk:
— Chleba! Chleba!
Opodal kopalni była kantyna jednego starego dozorcy. Zapewne musiał uciec ze strachu, opuszczając swą budę. Gdy kobiety wróciły z lampiarni, a mężczyźni skończyli niszczyć kolejkę, rzucono się na kantynę. Okiennice szybko ustąpiły pod naciskiem kilkuset rąk. Ale nie znaleziono chleba, jeno dwa kawałki surowego mięsa, worek ziemniaków i około pięćdziesiąt flaszek jałowcówki, która też znikła w okamgnieniu, jak kropla wody w piasku.
Stefan napełnił powtórnie swą manierkę. Zwolna poczęło go ogarniać pijackie podniecenie wygłodniałego człowieka. Oczy mu zaszły krwią, a zęby łyskały z pomiędzy warg jak wilkowi. Nagle spostrzegł, że wśród zamieszania Chaval znikł. Zaklął, kilkunastu pobiegła szukać zbiega. Wyciągnięto ich oboje z Katarzyną z poza sągu drzewa, gdzie się skryli.
— Ty nikczemniku! — wrzasnął Stefan. — Uciekasz? Boisz się narazić swoim chlebodawcom? A czemuż to wczoraj w lesie żądałeś strejku, maszynistów, chciałeś, by pompy stanęły. Czekaj, wrócimy do Gaston-Marie i musisz sam zniszczyć pompę! Tak, sam musisz ją zniszczyć!
Stefan był pijany, szczuł teraz tłum na pompę, którą niedawno sam ocalił.
— Do Gaston-Marie! — krzyknęli wszyscy i rzucili się na drogę, popychając i szarpiąc Chavala, który ciągle wyrywał się i prosił, by mu pozwolono umyć się.
Maheu widząc, że Katarzyna ciągle biegnie z nimi, krzyknął:
Wynoś się!
Nie wstrzymała się nawet, rzuciła tylko ojcu płomienne spojrzenie i biegła dalej.
I znowu przebiegano równię, to drogą ciągnącą się daleko, aż na skraj horyzontu, to na przełaj przez pola.
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/320
Ta strona została przepisana.