Ale tłum już ruszył z miejscu. Wybiła piąta, a słońce słało czerwone, skośne promienie po całej równi. Przekupień wędrowny ostrzegł strejkujących, że dragoni posuwają ku Crevecoeur więc padło nowe hasło:
— Do Montsou!
— Do dyrekcyi!
— Chleba! Chleba! Chleba!
Pan Hennebeau wyglądał chwilę oknem za powozem wiozącym jego żonę do Marchiennes na proszone śniadanie i za jadącym konno u drzwiczek Negrelem, potem usiadł spokojnie przy biurku. Dom po ich odjeździe zapadł w milczenie, furman pojechał, Rózia pokojówka miała urlop do piątej, został więc jeno kamerdyner Hipolit, cicho w pantoflach snujący się po pokojach i kucharka zajęta od rana obiadem na który przyjechać mieli goście. Pan Hennebeau zamierzał skorzystać z tej ciszy i pracować intenzywnie do wieczora.
Około dziewiątej pozwolił sobie Hipolit, wbrew zakazowi wpuszczania kogokolwiek, zaanonsować Dansaerta, który przynosił ważne nowiny. Dozorca powiedział dyrektorowi o wczorajszem zgromadzeniu w lesie, a relacya Dansaerta była tak ścisła, że pan Hennebeau domyślił się jaką drogą doń przyszła. Co tydzień niemal listy anonimowe oskarżały dozorcę o miłostki z żoną Pierrona. Naturalnie z łóżka do łóżka wieść doszła aż do dyrektora. Skorzystał z tego, by oświadczyć dozorcy, że wie o wszystkiem, ale poprzestał na zaleceniu mu ostrożności i unikaniu skandalu. Dansaert dziwił się, że raport jego wywołał takie uwagi, zaczerwienił się i nie bardzo nawet wypierał zadowolony, że na tem poprzestaje pan Hennebeau, który był niezwykle surowy w takich razach z całem przeświadczeniem słuszności, karcił miłostki dozorców z robotnicami sam czując się bez zarzutu pod tym względem. Rozmowa zeszła na strejk i obaj wyrazili przekonanie, że zgromadzenie, to dzieło kilku krzykaczy,