i materace, poddawały się miękko bezwładnie jego uderzeniom, jakby wyczerpane całonocną orgią miłosną.
Wydało mu się, że Hipolit idzie znowu. Wstał zawstydzony. Stał chwilę zadyszany, ocierał pot z czoła. Serce jego poczęło tętnić wolniej. W lustrze widział swą pobladłą, zmienioną do niepoznania twarz. Potem zmuszając się siłą woli do spokoju, zszedł na dół.
Czekało pięciu posłańców nie licząc Dansaerta. Wszyscy przynieśli niepokojące wieści o marszu strejkujących od kopalni, do kopalni. Dansaert opowiadał szczegółowo co zaszło w Mirou, jak Quandieu taktownem zachowaniem się ocalił kopalnię. Pan Hennebeau słuchał, potrząsał głową, ale nie słyszał nic. Myśli jego były ciągle jeszcze tam na górze. Wreszcie odprawił posłańców, został sam i usiadłszy przy biurku wsparł głowę na rękach. Siedział tak jakby spał. Wreszcie machinalnie wziął w rękę list rady nadzorczej. Czytał... nie rozumiał. Po chwili pojął, że ci panowie właściwie życzą sobie walki i krwi. Wprawdzie proszono, by sprawy nie zaostrzał, ale dawano do zrozumienia, że interwencya wojska zakończyłaby strejk, umożliwiając szybką represyę. Ach, jeśli tylko chcą... i owszem, pomyślał i bez namysłu pchnął depeszę do Lille do prefekta do komendy w Douai, do Marchiennes po żandarmów. Na rękę mu to było, mógł się zamknąć, wszystkim rozpowiedziawszy, że cierpi na reumatyzm. Całe popołudniu siedział przy biurku, o niczern nie myśląc, przebiegając jeno oczyma napływające listy i depesze. W ten sposób szedł za tłumem strejkujących z Madeleine do Crévecoeur, stamtąd do Victoire, z Victoire do Gaston Marie. Dowiedział się też, o niepowodzeniach żandarmów i dragonów, którzy źle informowani, ciągle odwracali się plecami od zagrożonych kopalń i ciągle przybywali albo za wcześnie, albo za późno. A, niech tam wszyscy się wymordują wzajem. Cóż go to mogło obchodzić? Siedział z twarzą w rękach ukrytą, a z kuchni dochodził szczęk garnków gotującej obiad kucharki.
Już mrok począł padać, gdy nagle obudził go z głębokiej zadumy hałas jakiś. Zerwał się sądząc w pierwszej
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/329
Ta strona została przepisana.