Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/347

Ta strona została przepisana.

— Patrzcie! Patrzcie! Kot na dachu! Dalej w niego kamieniami!
Oblegający ujrzeli Maigrata na dachu komórki. Podniecony, mimo swej tuszy, prędko wydostał się na dach i pełzał po dachu i murze ku oknu. Ale przeprawa była trudna, brzuch mu zawadzał, więc ranił sobie ręce o cegły. Byłby się może mimoto wydrapał aż do góry, ale drżączka go napadła na myśl, że może zostać trafiony kamieniem. Nie widział tłumu pod sobą zwrócony doń grzbietem, ale słyszał krzyk:
— Kot! Dalej w niego kamieniem! Trzeba go strącić na dół!
Naraz stracił równowagę, stoczył się w dół jak kula, zrobił koziołka na rynnie, padł na mur, skośnie, tak, że odrzucony ku ulicy spadł na nią, uderzając głową o kamień i zabił się na miejscu. Mózg wyprysnął, Maigrat nie żył. Z poza szyb nieruchoma patrzyła dalej żona jego.
Zrazu wszyscy zgłupieli, Stefanowi wypadła z rąk siekiera: Maheu, Levaque i inni zapomnieli o sklepie i patrzyli na mur, skąd ściekał cienki wężyk krwi. Krzyki umilkły, cisza głęboka zaległa ulicę, którą coraz bardziej zasnuwał mrok.
Ale niedługo krzyki wybuchły. Przyskoczyły do trupa kobiety rozszalałe widokiem krwi.
— Jest przecież sprawiedliwość! Nareszcie sprośny wieprzu przyszło ci na koniec!
Otoczyły ciepłe jeszcze zwłoki, śmiały się szyderczo, miotały obelgi i kopały martwe ciało tego, który za życia wzbraniał się dać chleba, gdy były głodne.
— Winnam ci była sześćdziesiąt franków złodzieju! — krzyczała rozwścieklona na równi z innymi Maheude. — Już ci śmierć za mnie zapłaciła! Nie odmówisz teraz kredytu! Ale czekaj, czekaj, teraz ja muszę cię jeszcze nakarmić!
Paznogciami wydarła trochę zmarzłej ziemi i wepchnęła mu jej garść przemocą w otwarte usta.
— Nażrej się! Nażrej się nędzniku! Szyderstwa i obelgi stawały się coraz to gwałtowniejsze, a umarły leżał cicho, wpatrzony otwartemi oczyma