Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/36

Ta strona została przepisana.

— Cóż robi znowu ten gałgan Chaval? Znowu gdzieś gzi się pewnie z jakąś dziewczyną! Już pół godziny spóźnienia! Zacharyasz i Levaque grzali się spokojnie u ognia. Wreszcie Zacharyasz rzekł:
— Czekasz ojcze na Chavala?... Ależ on przyszedł przed nami i zaraz zjechał na dół!
— Jakto? Wiesz o tem i nic nie mówisz? Dalej... prędko... spieszmy się... a to straszne rzeczy!...
Katarzyna grzejąca sobie ręce musiała się też zabierać razem z nimi. Stefan puścił ją przodem i szedł z tyłu.
Zanurzyli się znów w labirynt schodów i ciemnych kurytarzy, gdzie stąpanie ich bosych nóg rozlegało się donośnie, podobne do klapania po błocie, starych rozdeptanych kaloszy. Wreszcie zabłysnęła przed nimi lamparnia, wielka sala o szklannych ścianach, w której na sztelarzach stały setki lamp górniczych systemu Davyego. Poprzedniego wieczoru oczyszczono i zbadano je dokładnie. Teraz świeciły się wszystkie, niby świece przy katafalku. U wejścia dostawał każdy górnik swoją, opatrzoną jego numerem, oglądał ją i zamykał sam, podczas gdy siedzący przy stole kontrolor zapisywał godzinę zjazdu do osobnego rejestru. Maheu wystarał się dla swego nowego pomocnika o lampę. Potem odbyła się jeszcze jedna ceremonia. Górnicy defilowali znowu przed innym kontrolorem, który badał czy wszystkie lampy są należycie zamknięte.
— Brr! Jak tu zimno! — rzekła Katarzyna drżąc na całem ciele.
Stefan skinął głową i nie odezwał się wcale. Znaleźli się teraz u zjazdu. Dął tutaj wiatr silny i lodowaty. Stefanowi ścisnęło się gardło, gdy stanął znowu wobec kręcących się walców i przebiegających z zawrotną chyżością lin. Ogłuszony turkotem pędzących po szynach wózków, przeraźliwymi uderzeniami sygnałowego młota, wrzaskiem tuby spoglądał z przestrachem na znikające i pojawiające się klatki, które w nienasyconą gardziel kopalni ciskały ludzi całymi kupami. A maszyna szła ciągle całą parą. Gdy przyszła nań kolej, był napół jeno przytomny. Drżał na całem ciele z zimna, ale milczał nerwowo, tak,