zaszkodziło. Zwolna poczęto odwracać się od niego i chociaż miał jeszcze zwolenników, rospacz i niema bezsilność mrących z głodu, musiała ciągle zwiększać liczbę niechętnych.
— Co za psia pogoda! — rzekł Stefan. — I cóż u was słychać... coraz to gorzej jak widzę! Mówiono mi, że mały Negrel pojechał do Belgii po robotników. Jeśliby to było prawdą... przepadliśmy!
Drżał przejęty chłodem tej izby ciemnej, w której domyślać się musiał nędzarzy, do których mówił. Ogarnął go wstręt do nich jaki ogarnia zawsze ludzi, którzy wydarli się ze swego stanu, ludzi, których subtelniejszymi uczyniła praca myśli i ambitne plany na przyszłość. Co za nędza, co za fetor w tej izbie! przemknęło mu przez głowę. Ścisnęło go w gardle i ledwie rzucił okiem na chorą dziewczynkę doznał takiego wstrząśnienia, że począł szukać słów, by mówić o podjęciu pracy.
Ale Maheu stanął przed nim i począł gwałtownie.
— Belgijscy robotnicy?... O, nie odważą się na to hultaje! Nie wezmą ich do roboty, gdyż wówczas zniszczylibyśmy kopalnię.
Zakłopotany Stefan tłumaczył, że to teraz niemożliwe, że pod osłoną strzegącego kopalni wojska Belgowie zjadą w dół z łatwością. To rozłościło Maheua, ściskał pięści i mówił, że niecierpi czuć za plecami ostrza bagnetu. Więc robotnicy nie są już ludźmi wolnymi, zmusza się ich jak galerników do pracy postrachem nabitej broni. Nawykł do swej kopalni i bolał bardzo nad tem, że od dwu już miesięcy nie może pracować. Toteż myśl o tych obcych, którymi grożono wydała mu się obelgą nową. Ściskało go też w gardle na myśl, że już mu zwrócono książkę robotniczą.
— Właściwie nie wiem — dodał — czemu się złoszczę. Pewnem jest i tak, że nie należę już do całej sprawy. Oddali mi książkę... wygonią stąd i zdechnę pod płotem. Taki będzie koniec wszystkiego!
— O, tem się nie trap, — odparł Stefan — dobry robotnik, to rzecz rzadka, wezmą napowrót twą książkę, gdy jeno zechcesz.
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/369
Ta strona została przepisana.