Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/378

Ta strona została przepisana.

Bez słowa, nalała im piwo jako szynkarka będącą zawsze na usługi gości. Nastała cisza, nikt się nie ruszył.
— Znam takich, — począł arogancko Chaval — którzy mówią, że jestem szpiegiem. Czekam więc, by mi to powiedziano w oczy. Rozprawią się ze śmiałkiem!
Nikt się nie odezwał. Mężczyźni odwrócili głowy i spoglądali po ścianach.
— Są uczciwi robotnicy i gałgany leniący się do pracy! — wykrzykiwał dalej Chaval. — Nie kryję się z tem, że porzuciłem Deneulina i jutro zjeżdżam do Voreux z dwunastu Belgami, których powierzono memu nadzorowi, co jest dowodem, że mnie dyrekcya ceni. Jeśli się to komuś nie podoba, to... pogadać możemy.
Gdy i na to wyzwanie nie odpowiedziano, wpadł we wściekłość i krzyknął na Katarzynę:
— Czemu nie pijesz? Dalej trąć się ze mną! Na pohybel łajdakom co robią awantury zamiast pracować uczciwie.
Trąciła o jego kufel, a tak słabo, że szkło ledwo dźwiękło. Chaval wyjął z kieszeni garść srebrnej monety i z pijacką pychą rzucił pieniądze na stół, oświadczając, że to przynosi człowiekowi rzetelna praca, podczas gdy próżniaki nie mogliby pokazać nawet dwu sous. Zachowanie się dawnych towarzyszów jątrzyło go. Przeszedł tedy do zaczepek osobistych.
— A... więc po nocy wyłażą z jam krety? Dziwna rzecz, że żandarmów nie ma nigdy tam, gdzie być powinni! Śpią, czy co?
Stefan spokojny, zdecydowany wstał:
— Cicho bądź! — rzekł. — Nudzisz mnie. Tak, wiedz tedy, że pieniądze twe cuchną jakąś podłą zdradą i wstręt mnie zbiera dotknąć ręką twarzy sprzedawczyka. Ale dość tego, chcę skończyć. Już dawno jeden z nas powinien był ustąpić drugiemu ze świata.
Chaval ścisnął pięści.
— Doskonale! A... podła jucho! Długo ci trzeba było pluć w twarz nim ci się krzew rozgrzała. Czekaj, zapłacisz mi teraz za łajdactwa, jakieście robili ze mną!