mijając pierwsze dwa piętra hali zjazdowej dostrzegał w przyćmionem świetle zawrotny ruch desek okrywających boki studni, ale gdy wpadł w ciemń szachtu stracił możność kontrolowania swych wrażeń i stał napół przytomny z oczyma wytrzeszczonemi.
— Teraz zjeżdżamy w dół! — odezwał się Maheu spokojnym głosem.
Żadne z nich nie doznawało przykrego uczucia spadku, ale Stefan stracił kierunek i pytał się siebie samego, czy spada, czy się wznosi w górę. Gdy klatka nie dotykając ścian pędziła na dół, zdawało się, że wisi bez ruchu. Ale za chwilę uderzała o boki i drżenie ich udzielało się wiązaniu, klatce i zamkniętym w niej ludziom, napawając ich nerwowym strachem katastrofy. Pęd wzmógł się teraz tak, że Stefan nie mógł już dostrzedz tragarzy i poprzecznie rusztowania poprzez gęstą siatkę ochronną, choć przyciskał do niej twarz rozgorączkowaną. Lampy oświecały mdło ściśnionych, tylko otwarta lampa dozorcy w górnym wozie błyszczała jak latarnia morska.
— Ten szacht ma cztery metry średnicy — objaśniał dalej Maheu. — Właściwie Kompania powinnaby odnowić szalowanie, gdyż woda wciska się tutaj ze wszystkich stron... O, słyszy pan... teraz... Właśnie zeszliśmy na linię wodną.
Od chwili już Stefan zadawał sobie pytanie co to za szelest podobny do szelestu deszczu po dachu. Kilka grubych kropli padło mu na czoło, teraz poczęła po dachu bębnić ulewa, której siła szybko wzrastała, jak podczas oberwania chmury. Dach klatki był snadź dobrze dziurawy, gdyż deszcz począł lać się kilku cienkimi strumieniami. Jeden z nich w krótkim czasie przemoczył mu ubranie na ramieniu i przejął dreszczem. Zimno się teraz zrobiło i jeszcze straszniej. Nagle błyskawica przedarła noc, oślepiając Stefana. Wydawało się, że pękła ziemia, a przez otwór błysło piekło. Na tle jasności dostrzegł jakieś kształty, sylwetki ludzkie, ale za sekundę wszystko znów pogrążyło się w ciemnościach.
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/38
Ta strona została przepisana.