Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/383

Ta strona została przepisana.

myśl zabrania jej do Reąuillart zdawała mu się naturalną a pomysł łatwym do wykonania.
— Zdecyduj się więc, dokąd mam cię odprowadzić? Więc tak mnie nienawidzisz, że nie chcesz iść ze mną?
Posuwała się powoli, znużona, ślizgając się po błocie. Wreszcie nie podnosząc głowy odparła:
— Czyż nie dość jeszcze mego nieszczęścia? Nie przyczyniaj mi jeszcze cierpień! Na cóżby się to zdało, gdy ja mam kochanka, a ty dziewczynę?
Mówiła o Mouquette, myślała, że żyje z nią, jak ogólnie sądzono, a gdy jej przysięgał, że tak nie jest, przywiodła mu na pamięć ów wieczór księżycowy, gdy spotkała ich, gdy się całowali.
— Szkoda, że tyle się głupstw stało!... — począł cichym głosem. — Takby nam było dobrze razem!
Zadrżała i odparła równie cicho:
Nie żałuj niczego. Nie wiele straciłeś. O, gdybyś wiedział jaka ze mnie marna istota... nie mam na sobie ni za dwa sous tłuszczu i jestem tak źle zbudowana, że pewnie nigdy nie zostanę kobietą jak się należy.
Otwarcie poczęła się obwiniać, iż dotąd nie jest dojrzałą, mimo, że miała stosunek z mężczyzną, co degradowało ją do rzędu ulicznic małoletnich. Gdy się może rodzić dzieci, człowiek ma jeszcze coś na swe wytłumaczenie,... zakończyła... ale tak...
— Biedaczko! — szepnął Stefan, ogarnięty wielkiem politowaniem.
Weszli w cień, który rzucał wał zsypiska, czarna chmura zasłoniła księżyc, nie widzieli swych twarzy, ale czuli oddechy ust szukających się, by się zewrzeć w długim, zdawna upragnionym pocałunku. Ale nim to zdołali uczynić, chmura przeszła, oblało ich jasne światło księżyca i ujrzeli ponad sobą szyldwacha, stojącego na szczycie wału. Odsunęli się od siebie. Jak wówczas, rozdzieliło ich poczucie wstydu i zniechęcenia złączonego z jakimś nieokreślonem porywem przyjaźni. Ruszyli dalej, brodząc w roztopach po kostki.