Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/386

Ta strona została przepisana.

skoczył żołnierzowi na plecy, objął go mocno rękami i utopił mu swój nóż w karku. Kołnierz munduru osłabił cios, więc Jeanlin musiał cisnąć oboma rękami i opierać się na trzonku całym ciężarem swego ciała. W ten sposób zwykle zabijał kury, które tylko mógł gdzie dopaść. Odbyło się to wszystko tak szybko, że ciszę rozdarł jeno okrzyk stłumiony, i dźwięknął karabin, padłszy na ziemię. Potem zapanowała znowu cisza i księżyc zaświecił jasno.
Stefan nie mógł się ruszyć, ni krzyknąć ze zdumienia. Na wale leżała teraz czarna masa, cicho było i pusto. Gdy po chwili wszedł na wierzch, znalazł Jeanlina na czworakach nad leżącym na wznak żołnierzem, którego czerwone spodnie i jasny płaszcz jasno się rysowały na niestopionym tam jeszcze śniegu. Ni kropla krwi nie wyciekła, nóż wbity z boku tkwił po rękojeść w szyi. Bez namysłu palnął Jeanlina w plecy, aż się przewrócił na ziemię obok zwłok.
— Czemuż to zrobiłeś? — spytał przerażony.
Jeanlin podniósł się i na rękach i nogach, niby zwierz jakiś, odsunął się od niego. Ruchy chudego ciała przypominały kota, wielkie uszy sterczały do góry, a w zielonych oczach błyskał jeszcze płomień podniecenia.
— Do stu dyabłów mów, czemu to zrobiłeś?
— Nie wiem. Napadła mnie taka chęć!... Nie powiedział nic więcej.
W istocie, od trzech dni dręczyła go żądza mordercza, dudniało mu w uszach, nie mógł myśleć o czem innem. I czemużby zresztą nie miał sobie użyć na tych łajdakach, żołnierzach nasłanych na robotników. Z gwałtownych przemówień w lesie Vandame, okrzyków, będących hasłami śmierci i zniszczenia, utkwiło mu w pamięci słów kilka. Powtarzał je sobie ciągle, jak dziecko, bawiące się w rewolucyę. Więcej powiedzieć nie mógł, nikt go do tego nie namawiał! Napadła go ochota, jak naprzykład ochota skradzenia kilku cebul z cudzego ogrodu.
Przerażony, że dziecko to zdolnem było do zbrodni, odpędził Jeanlina kopnięciem dalej od zwłok, jak odgania