Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/389

Ta strona została przepisana.

Rozległ się trzask i ledwo mieli czas umknąć. Gdy Stefan się obejrzał, olbrzymia masa gruzu zasypała już ciało i przygniotła je swem ciężarem, tak, że i śladu nie zostało.
Jeanlin, gdy wrócili do swej groty rzucił się na siano i śmiertelnie znużony wymruczał:
— Mniejsza z tem! Te bąki mogą na mnie poczekać. Prześpię się z godzinę.
Stefan zgasił świecę, której ledwo niedopałek pozostał. I on był znużony, członki miał jakby rozbite, ale zasnąć nie mógł, zmora go dręczyła. Najprzykrzejszem było mu pytanie narzucające się teraz z fatalnem natręctwem. Czemu on nie zabił Chavala, choć miał go pod sztychem, a to oto dziecko zamordowało żołnierza, którego nawet nazwiska nie znało? To mąciło jego rewolucyjne poglądy o odwadze zabijania i prawie zabijania. Czyż był tchórzem? Jeanlin chrapał jak pijak, którego sen leczy z szału alkoholicznego. Budziło to wstręt w Stefanie. Nagle zadrżał. Zdawało mu się, że z głębi kopalni doleciało go ciężkie westchnienie. Na myśl o małym żołnierzu, który tam pod skałami leży z karabinem u boku, oblał go zimny pot i włosy podniosły się na głowie. Można było oszaleć. Całą kopalnię napełniły szmery. Zapalił świecę i uspokoił się dopiero wtedy, widząc, że chodniki są puste.
Z kwadrans tak jeszcze męczył się, trapiony zwidywaniami, zapatrzony w dopalającą się świecę. Nagle knot się przewrócił i wszystko zapadło w ciemność. Ogarnął go znowu strach i byłby rad obudził Jeanlina policzkiem. Dławiło go w gardle i uczuł tak gwałtowną potrzebę powietrza, że wyśliznął się i co sił dopadł drabin, jakby upiór go ścigał.
Dopiero wśród ruin Requillart odetchnął swobodniej. Nie ma odwagi zabijać, pomyślał, więc musi sam umrzeć i myśl o śmierci, która go już raz nawiedziła, odżyła w nim na nowo, niby ostatnia nadzieja. Tak, umrze odważnie, zginie za rewolucyę! To położy koniec wszystkiemu, zamknie rachunki, źle czy dobrze, mniejsza