Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/39

Ta strona została przepisana.

— To jest pierwsze! — objaśnił Maheu. Jesteśmy teraz w głębokości trzystu dwudziestu metrów. Widzi pan jak to prędko idzie...
I podnosząc swą lampę oświecił jednę z prostopadłych belek dębowych, która mknęła z szybkością szyny pod kołami pociągu pospiesznego. Dwa następne piętra błysły i znikły. Ulewa szalała dalej wśród nieprzebitych ciemności.
— Jakaż to głębia. — mruknął Stefan.
Zdawało mu się, że od kilku już godzin spada w głąb. Niewygodnie mu było bardzo w pozycyi, którą przybrał. Zwłaszcza łokieć Katarzyny sprawiał mu męki straszliwe. Nieodzywała się i Stefan czuł tylko ciepło jej ciała, które obejmowało go gorącą falą. Gdy wreszcie winda stanęła w głębokości pięciuset piędziesięciu czterech metrów zdumiał się, usłyszawszy, że zjazd trwał dokładnie jedną minutę. Ale łoskot haków bezpieczeństwa wbijających się w drzewo i uczucie, że stąpa po twardej ziemi wprawiły go w wesołe usposobienie i poufale odezwał się do Katarzyny:
— Cóż to masz pod skórą, że od ciebie taki żar bucha? Aleś mi łokciem wywiercił potężną dziurę w brzuchu.
Roześmiała się wesoło. Ten głuptas brał ją ciągle jeszcze za chłopca. Czyż miał bielmo w oczach?
— W oczach masz mój łokieć, nie w brzuchu! — odparła. Wywołało to wybuch śmiechu, którego sobie Stefan w żaden sposób wytłumaczyć nie mógł.
Klatka opróżniła się wreszcie, górnicy przeszli wpoprzek halę przyjazdową, wielką, w skale wykutą i wyłożoną kwadrami ciosu grotę, oświetloną trzema potężnemi lampami. Po żelaznych szynach turkotały wózki uderzając z hałasem o tarcze zwrotnic. Ze ścian wydzielał się odór piwniczny, powietrze było chłodne, przesiąkłe wyziewami saletry, tylko ze stajni pobliskiej szła fala ciepła wyziewów końskich. Cztery galerye otwierały tu swe czarne paszcze.
— Tędy! — powiedział Maheu do Stefana. — Nie jesteśmy jeszcze na miejscu. Mamy ze dwa kilometry przed sobą.