wyprawach złodziejskich i nie dostawać za to najczęściej najmniejszej nawet cząstki łupu, małe ich serduszka podniosły bunt i objęli się za szyje wbrew zakazowi, mało sobie ważąc policzki obiecane, mające spaść za karę z powietrza. Policzki zresztą nie spadły, więc poczęli się tem czulej całować nie myśląc o niczem więcej, odszkodówując się w ten sposób za długie męczeństwo. Przez całą noc tak się zabawiali, i byli tak szczęśliwi, jak nigdy jeszcze dotąd, szczęśliwsi nawet jak podczas kiermaszu na św. Barbarę, gdy mieli kradzione ciastka i wino.
Katarzyna drgnęła na odgłos trąbki. Obejrzała się i ujrzała, że oddział w Voreux staje pod bronią. Równocześnie pędem nadbiegł Stefan, Bebert i Lidya wypadli ze swej kryjówki, a w szarem świetle dnia wstającego widać było nadciągający od kolonii tłum ludzi.
Zamknięto wszystkie bramy Voreux, oddział złożony z sześćdziesięciu żołnierzy z karabinami u nogi stanął u wejścia głównego i schodów, wiodących do kancelaryi kontrolora. Kapitan ustawił żołnierzy w dwu szeregach pod murem w celu zabezpieczenia ich od napadu z tyłu.
Z początku robotnicy, którzy zbiegli się tu z kolonii, trzymali się w przyzwoitej odległości. Było ich najwyżej trzydziestu. Rozmawiali głośno, żywo gestykulując.
Macheuae przybiegła jedna z pierwszych zarzuciwszy pospiesznie na nieczesane włosy chustkę. Na ręku miała śpiącą Stelkę.
— Nikogo nie wypuścić z kopalni, ani wpuścić do środka! Trzeba ich tam zamknąć! — zawołała.
Maheu był tego samego zdania. Ale niebawem nadszedł z Requillart stary Mouque i domagał się, by go wpuszczono, gdyż koniom jego obojętna jest rewolucya. Chcą owsa. Przytem zdechł tam na dole koń i trzeba go wydobyć na wierzch. Stefan poparł żądanie starca, żołnierze rozstąpili się i Mouque mógł zjechać. W kwadrans