potem, gdy strejkujących było już znacznie więcej i poczęli przybierać groźną postawę, otwarto bramę i ukazali się ludzie ciągnący zwierzę. Porzucono je przed bramą w kałuży błota, nie rozwiązawszy nawet liny, którą biedaka skrępowano dla wydobycia na wierzch. Wrażenie uczyniło to na patrzących tak wielkie, że nie przeszkodzono ludziom cofnąć się i zabarykadować za sobą bramy. Poznano konia, tu i owdzie rozległo się łkanie kobiece.
— To Trompette... prawda? Trompette!
Tak, to był Trompette. Od pierwszego dnia nie mógł znieść pobytu w głębi ziemi, smutny był, nie miał ochoty do pracy, dręczyło go wspomnienie słońca. Daremnie obwąchiwał go stary Bataille, daremnie lizał go i skubał za kark. Nie mógł mu wpoić rezygnacyi. I ile razy się oba konie spotykały, zdawało się, iż jeden skarży się, iż tak już długo jest tutaj, że nie może przypomnieć sobie słońca, drugi zaś, że o niem zapomnieć nie może. W stajni stały obok siebie ze zwieszonemi głowami, śniąc cuda rzeczy minionych i opowiadając sobie wzajem sny. Gdy potem Trompette oblany potem dogorywał na słomie, Bataille parskał i rżał, jakby płakał, iż traci ostatnią nadzieją, ostatnią radość życia, urwał się wreszcie, gdy Trompette skonał i zarżał donośnie ze strachu.
Od tygodnia Mouque zwracał nadzorcy uwagę, że koń chory, ale nie było teraz czasu zajmować się takimi drobiazgami. Nie lubiano wyciągać na wierzch koni, ale musiano usunąć trupa. Dnia poprzedniego włożono Trompette na wózek i zaprzężono Bataille, by go zawieść do szachtu. Powoli, przeciskał się stary koń przez ciasny chodnik, a skóra zdechłego Trompette ścierała się o belkowanie ścian. Gdy dotarli do szachtu, odprzężony Bataille smutnym wzrokiem patrzył na przygotowania, widział jak przymocowano ciało zmarłego towarzysza pod klatką windy i gdy dano sygnał odjazdu, wyciągnął szyję i osłupiały śledził ruch klatki. Gdy wreszcie wszystko znikło w czarnym otworze nie ruszył się, kolana mu jeno drżały. Stał i rozmyślał zapewne nad tem, że i jego kiedyś w ten sposób wydobędą na powierzchnię ziemi. Po chwili za-
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/393
Ta strona została przepisana.