toczył się i chwiejnym, powolnym krokiem zawrócił do stajni.
Przed kopalnią robotnicy ponuro patrzyli na zwłoki Trompette. Jakaś kobieta rzekła:
— Człowiek ma przynajmniej wolną wolę zjeżdżać, lub nie zjeżdżać w dół.
Ale strejkującym przybyły w tej chwili posiłki. Na czele tłumu kroczył Levaque z żoną i Bouteloupem, krzycząc:
— Śmierć Belgom! Precz z przybłędami! Śmierć im!
Rzucono się naprzód. Stefan musiał powstrzymywać. Zbliżył się do kapitana, młodego, wysmukłego, dwudziestoośmioletniego może chłopca o zrozpaczonym, ale zdecydowanym wyrazie twarzy. Powiedział mu w krótkich słowach jak sprawa stoi, starał go się przekonać i badał jakie słowa jego uczynią wrażenie. I na cóż bezpotrzebny mord? Czyż słuszność nie była po stronie robotników? Wszyscy są braćmi i... tylko porozumieć się trzeba. Na dźwięk słowa: Republika, kapitan drgnął, ale nie zmiękł i odparł szorstko:
— Cofnijcie się! Nie zmuszajcie mnie do spełnienia obowiązku!
Trzy razy Stefan ponawiał usiłowania. Tłum począł szemrać. Podobno pan Hennebeau był w kopalni. Mówiono o tem, by go rzucić do szachtu, by się przekonać, czy potrafi kopać węgiel wedle nowej taryfy. Ale pana Hennebeau nie było, natomiast w oknie kontrolora ukazali się na chwilę Dansaert i Negrel. Dozorca, któremu od ostatniego zajścia zrzedła mina, trzymał się w tyle, ale Negrel, jak zawsze, drwiący z ludzi i rzeczy patrzył na tłum swemi ironicznie przymrużonemu oczkami. Posypały się pogróżki i obelgi. Odstąpili, a w oknie ukazała się dziewczęca twarzyczka Souvarina. Od początku strejku nie odstąpił ani na jeden dzień swej maszyny. W ostatnich dniach przestał odzywać się pochłonięty myślą jakąś, której błysk, niby błysk ostrza miecza lśnił w jego oczach.
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/394
Ta strona została przepisana.