Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/395

Ta strona została przepisana.

— Cofnąć się! — krzyknął donośnie kapitan. — Nie słucham gadań! Mam roskaz bronić kopalni i obronię ją. Nie pchajcie się na moich ludzi, albo poradzę sobie z wami!
Mimo stanowczości swej, pobladł, widząc, że tłum wzrasta ciągle. Miano go zluzować o dwunastej w południe, ale obawiając się, że do tej pory nie zdoła stawić oporu posłał jakiegoś chłopca z kopalni po posiłki. Odpowiedziały mu okrzyki i klątwy:
— Śmierć przybłędom! Śmierć Belgom! Chcemy być panami u siebie.
Stefan cofnął się zrospaczony. Nie można było nic więcej zrobić jak walczyć i zginąć. Nie powstrzymywał już tłumu, który napadał na żołnierzy. Liczba robotników dochodziła już do czterystu, ale kolonie opróżniały się i zewsząd płynęły gromady. Drogi pełne były górników pędzących na miejsce katastrofy. Krzyki wzmogły się. Levaque mówił do żołnierzy:
— Idźcie sobie w swoją drogę! Nie mamy nic przeciw wam! Idźcie!
— To nie wasza rzecz! — dodała Maheude. — Idźcie, my załatwimy sami naszą sprawę!
A z poza jej pleców wykrzyknęła pani Levaque:
— Czy trzeba was kijami nakłaniać do decyzyi? Prosimy was bardzo uprzejmie, byście się do stu tysięcy djabłów zabierali!
Nawet mała Lidya, która wraz z Bebertem docisnęła się aż tutaj wrzasła swym cienkim głosikiem.
— Patrzcie! Na murze wisi trzydzieści par kiełbasek! Katarzyna patrzyła zdała przerażona. Więc znowu musiała patrzeć na nowe nieszczęście. Cóż za los straszny... nigdy spokoju! Wczoraj jeszcze nie rozumiała zaciekłości strejkujących i sądziła, że najlepiej nie narażać się na nowe plagi, których i tak oberwało się sporo, ale w tej chwili własne jej serce wzbierało nienawiścią. Przypominała sobie co dawniej mówił wieczorami Stefan i nadsłuchiwała teraz jak nazywał żołnierzy braćmi, przy-