wadzi do niczego i również szalonem głupstwem jest dobrowolne nabijanie się na bagnety.
Poczęto go słuchać, zawahano się. Ale na nieszczęście w oknie ukazał się znów ostry profil Negrela. Złościło go pewnie, że wysłał dozorcę miast iść sam i chciał mówić. Daremnie prosił Richomme o rozwagę, daremnie namawiał, by się porozumiano, odtrącono go. Był podejrzany. Ale nie ustąpił.
— Psiakrew! — wrzasnął. — Niech mi więc rozwalą łeb, zostanę z wami, choć jesteście ostatnie bałwany!
Prosił Stefana o pomoc, ale on wzruszył ramionami. Nie miał już władzy nad tłumem. Było już zresztą za późno, wszystkie niemal kolonie zbiegły się, by odegnać Belgów. Byli i ciekawi, dowcipnisie, których scena ta bawiła. Pośrodku jednej takiej grupy stał Zacharyasz i Filomena z dwojgiem swych dzieci. Patrzyli jak na komedyę i śmiali się. Od Requillart nadciągała nowa banda z Mouquetem i Mouquette na czele. Mouquet zbliżył się do Zacharyasza i poklepał go po plecach, a siostra jego przepychać się poczęła do pierwszych szeregów napastników.
Kapitan spoglądał ciągle ku Montsou. Ale oczekiwanych posiłków widać nie było, a oddział jego nie mógł opierać się dłużej. Naraz przyszła mu myśl przerażenia tłumu i wobec wszystkich kazał nabić broń. Żołnierze usłuchali, ale podniecenie wzrosło jeszcze, a klątwy i obelgi posypały się obficiej.
— Widzicie! Pójdą sobie strzelać do tarczy! — drwiły kobiety.
Maheude osłaniając swe piersi rozbudzoną, krzyczącą Stelką przystąpiła tak blisko żołnierzy, że sierżant spytał po co się pcha tu z dzieckiem.
— A tobie co do tego? Strzelaj, jeśli śmiesz!
Górnicy potrząsali głowami. Żadnemu przez myśl nie przeszło, by miano strzelać do nich.
— Mają ślepe ładunki! — zawołała Levaque.
— Czyżeśmy to kozacy? — rzekł Maheu — Nie strzela się do swoich!
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/398
Ta strona została przepisana.