Robotnicy podzielili się na gromadki i znikli po kolei w czterech otworach. Około piętnastu poszło na lewo, a Stefan szedł ostatni za ojcem Maheu, przed którym kroczyli Katarzyna, Zacharyasz i Levaque. Dostali się w przepyszną galeryę jezdną, wykutą w tak twardej skale że tylko tu i owdzie potrzebowała obmurowania ciosowego. Jedno za drugiem szli ciągle bez słowa w mdłem świetle lamp. Stefan potykał się co kilka kroków na szynach. Od chwili już poczęło mu dudnić w uszach. Był to jakiś dziwny odgłos, jakby szum dalekiej burzy, głuchy grzmot, który szedł jakby i z wnętrza ziemi zbliżając się z zastraszającą szybkością. Czyż by to był łoskot walących się olbrzymich mas skalnych setki metrów wysokich, dzielących ich od powierzchni ziemi? Błyskawica przedarła ciemności, ściany galeryi zadrżały. Stefan instynktownie naśladując ruch ojca Maheu przylgnął plecami do ściany i zaraz ujrzał blisko przed sobą, dużego białego konia zaprzężonego do pociągu wózków. Koń stąpał powoli. Na pierwszym wózku siedział Bebert, trzymając w ręku cugle, a Jeanlin biegł z tyłu boso z rękami opartymi o brzeg ostatniego wózka.
Szli ciągle naprzód i doszli do rozstaju, gdzie się otwierały dwie nowe galerye. Grupa podzieliła się znowu. W ten sposób górnicy dostawali się we wszystkie punkty kopalni.
Teraz obmurowanie znikło, a ukazały się dębowe poprzecznice na powale galeryi, i belki na ścianach. Skała była tu krucha.
Przez szerokie szpary w drzewie połyskiwał łupek mikowy i bielały płaty piaskowca. Ciągle mijały ich pociągi próżnych i pełnych wózków. Z łoskotem grzmotu, ciągnione przez konie, w niepewnym świetle wyglądające na widziadła nocne wyłaniały się z otchłani i ginęły w niej znowu. Na bocznym torze jakby zaśniony wąż leżał w jednem miejscu szereg wykolejonych wózków, a koń tak mało odcinał się od czarnych ścian, że wyglądał, jak leżący na ziemi ogromny złom węgla. Wentylatory funkcyonowały bez przestanku z łoskotem blaszanych pokrywek na garnkach z gotującą się wodą.
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/40
Ta strona została przepisana.