W miarę oddalania się od hali przyjazdowej, galerya stawała się coraz węższa, a zwieszające się z góry złomy skalne zmuszały do schylania się bez przestanku. Stefan uderzył raz głową straszliwie w blok piaskowca. Gdyby nie gruba, skórzana czapka, byłby sobie roztrzaskał niewątpliwie głowę. Od tej chwili zwracał pilną uwagę na najmniejszy ruch idącego przed nim ojca Maheu, którego sylwetka dziwacznie podskakiwała i kurczyła się w świetle lampy.
Żaden z górników nie uderzył się w głowę, ani nie potknął się. Znali widocznie doskonale każdą skałę, każdy występ skalny i każdą dziurę w chodniku. Stefan począł się teraz ślizgać na przesiąkłej wodą ziemi. Często brodził w istnych bagniskach, o których obecności świadczył jeno chlupot nóg. Nie widział ich i nie mógł ominąć. Ale największą dlań niespodzianką była zmiana ciepłoty powietrza. Tam, u stóp zjazdu było chłodno, w galeryi głównej, którędy płynęło całe powietrze do kopalni dął mroźny wiatr, który w węższych przejściach potęgował się w orkan, im dalej jednak zapuszczano się w chodniki boczne, które pośrednio tylko uczestniczyły w wentylacyi, w tem lżejszym stawał się powiew. Gorąco wzmagało się i stawało ciężkie, dławiące.
Maheu dotąd nie otwierał ust. W jednem miejscu skręcił do chodnika na prawo i nie obracając się rzekł do Stefana:
— Pokład Wilhelma.
W tym pokładzie pracowali właśnie. Już za drugim krokiem Stefan uderzył się w głowę i obtarł sobie bok o ścianę. Powała spuszczała się tutaj tak nisko, że nieraz dwadzieścia i trzydzieści metrów iść trzeba było w postawie pochylonej, dotykając niemal rękami ziemi. Woda tymczasem sięgała do kostek. Uszli w ten sposób ze dwieście metrów. Naraz Stefanowi znikli z oczu Katarzyna, Zacharyasz i Levaque. Wsunęli się niezawodnie w szczelinę rozwartą przed nimi.
— Teraz jazda do góry! — zawołał Maheu. — Zawieś pan lampę na guziku i trzymaj się mocno drzewa.
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/41
Ta strona została przepisana.