Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/410

Ta strona została przepisana.

— I w dodatku — mówiła dalej — nie przyznali mu dotąd pensyi. O, jestem pewna, że nie przyznają! Rażą ich nasze przekonania. To nie do uwierzenia, jakiem nieszczęściem naszem są ci bogacze.
— Ale — odważyła się wtrącić Katarzyna... — obiecują przecież w odezwie...
— Milcz! Nie gadaj mi o tej odezwie. To nowy lep na wróble... chcą nas złapać i pożreć. Dobrze im teraz gadać piękne słówka! Mordercy! Zbóje!
— Ależ mamo, cóż poczniemy? Wyrzucą nas niewątpliwie z pomieszkania...
Maheude odpowiedziała gestem rospaczy. Co poczną? Czy ona też mogła wiedzieć co poczną! Nie chciała o tem myśleć, by nie oszaleć. Pójdą gdzieś... Hałas malców stał się niemożliwym do zniesienia, przyskoczyła więc do nich i wymierzyła każdemu po policzku. Stelka łażąca po stole na czworakach spadła, co zwiększyło jeszcze rozgardyasz. Matka wybiła krzyczącego malca. Co za szkoda, że bąk nie skręcił sobie karku. Wspomniała Alzirę i życzyła wszystkim rychłego końca. Nagle oparła się o mur i wybuchła spazmatycznym płaczem.
Stefan nie śmiał wtrącić dotąd słówka. Nic nie znaczył teraz w tym domu, nawet dzieci usuwały się przed nim podejrzliwie. Ale łzy nieszczęśliwej przenikły jego serce, rzekł tedy cicho:
— Odwagi! Odwagi! Jakoś to będzie! Rada się znajdzie!
Jakby go nie słyszała, poczęła teraz żalić się cichym głosem.
— Ach czyż możliwą jest tak straszna nędza! Przedtem nim się... to... stało, była jeszcze nadzieja. Nie było chleba, ale było się razem. Ach czemże zgrzeszyliśmy! On pod ziemią, a my niczego już nie pragniemy, tylko dostać się tam też jaknajprędzej! Tak, to prawda, nie może być mowy o życiu, gdy niema nadziei na jaśniejszą przyszłość! Zginiemy! I to spotyka nas, którzyśmy chcieli jeno sprawiedliwości, słuszności!