Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/411

Ta strona została przepisana.

Szlochała i mówiła przerywanym głosem dalej.
— A są jeszcze źli ludzie, którzy łudzą nas, iż wszystko da się lepiej urządzić! Namawiają do wysiłków... Człek upaja się nadzieją. Cierpi tak od rzeczy rzeczywistych, że marzyć poczyna o nieziszczalnych. Ja głupia także marzyłam o takiem szczęśliwem życiu. Ach, gdzie ono? Nie na ziemi... to pewne! Człek lata po chmurach, spada w błoto i kręci kark. Wszystko było kłamstwem! Wszystko było drwinami! Prawdą jest tylko nędza... i krew i śmierć!
Stefan słuchał tych skarg i czuł wyrzuty sumienia. Nie wiedział jak pocieszać Maheudę, która ze szczytu marzeń spadła w straszną rzeczywistość. Nieszczęśliwa stanąwszy na środku izby zawołała:
— I ty, któryś na nas ściągnął to nieszczęście, ty sam mówisz o powrocie do pracy? Nie wyrzucam ci niczego, ale na twojem miejscu zatrapiłabym się, widząc do czego doprowadziło moje zaślepienie!
Chciał odpowiedzieć, ale wzruszył jeno ramionami. I na cóż tłumaczyć, gdy ogarnięta rospaczą kobieta, nie zrozumie tego. Nie mogąc wytrzymać w izbie, poszedł znowu wałęsać się bez celu.
Na ulicy zastał mnóstwo mężczyzn i kobiet. Zdawało się, że czekali na niego. Gdy się ukazał pomruk, ozwał się w tłumie. Od kilkunastu już dni gotowała się burza, która miała się teraz nań wyładować. Wznosiły się pięści, kobiety pokazywały go dzieciom, gestem nienawiści, starzy spluwali mu pod nogi. Po klęsce popularność zmieniła się we wstręt, podsycany cierpieniem po nieudanych wysiłkach poprawy losu.
Zacharyasz nadszedł z Filomeną. Mijając go zadrwił:
— Patrzcie jaki tłusty! Krew ludzka tuczy widać!
Levaque stanęła wraz z Bouteloupem w drzwiach mieszkania i wrzeszczyć zaraz poczęła:
— Tak, winą tchórzów jest, że zabijają niewinne dzieci! Idź, szukaj w ziemi i oddaj mi mojego Beberta!