im oddał i ofiar jakie poniósł! Jestto jakaś ślepa potęga, która wiecznie niszczyć się sama w sobie będzie. Obok gniewu, że ci głupcy psują własną sprawę, uczuł wściekłość, iż jego plany ambitne tak się skończyły. Czyż naprawdę już koniec wszystkiego? Pamiętał jak tam, pod bukami sercu jego odgrzmiało echem trzy tysiące serc. Od tego dniu władał tym tłumem, był jego panem. Więc począł marzyć. Widział Montsou u swych nóg, a siebie w Paryżu na fotelu poselskim, na trybunie, jako pierwszego robotnika, rzucającego gromy na burżuazyę. Ale wszystko się skończyło. Budził się z tych marzeń mały, pogardzony. Jego własny lud kamieniami zbudził go ze snu.
Słychać było do środka głos Rasseneura:
— Nigdy gwałt nie był uwieńczony zwycięstwem! Nie można świata przerobić w ciągu dnia jednego. Ci, którzy wam to obiecali są szarlatanami, lub szubrawcami.
— Brawo! Brawo! — wrzeszczał tłum.
Któż tu był winnym? Pytanie to przygnębiło go do reszty. Czyż był winien temu nieszczęściu, niedoli jednych, śmierci drugich? Pewnego wieczoru przed katastrofą miał widzenie nędzy, która przyjść miała. Ale podniosła mu ducha myśl, że przecież dał się jeno porwać wraz z innymi biegowi wypadków. Nie on ich wiódł, ale raczej oni go popychali do rzeczy, których byłby nigdy nie uczynił, nie czując pod sobą tej fali, która go niosła. Przy każdym gwałcie zdumiewał się nad tem co się stało. Nigdy nie zamierzał czynu karygodnego. Czyż mógł tedy przewidzieć, że zwolennicy obrzucą go gradem cegieł? Ci nędznicy kłamią twierdząc, że obiecał im życie bez pracy przy pełnych żłobach. A z tymi dowodami którymi sam się chciał przekonać mieszała się niepewność człowieka niewykształconego. Może nie stanął na wysokości zadania? Zresztą i na cóż te rozmyślania! Nie miał już z nimi nic wspólnego i bał się tej masy dzikich barbarzyńców, którzy gotowi zniszczyć świat cały, nie troszcząc się o argumenty naukowe i teorye społeczne. Już przed-
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/414
Ta strona została przepisana.