pracował dalej. Trzy razy pośliznął się na mokrem drzewie i spadając już chwytał się czegoś zawsze nie drgnąwszy nawet ze strachu. Pracował omackiem i świecąc zapałki jeno wówczas gdy tracił oryentacyę. Poodkręcawszy śruby zabrał się do samego drzewa ścian beczkowych. Wymacał „rygiel“, którym przyparte były deski wzajem do siebie, świdrował w nim, krajał go, podważał tak, by najlżejsze uderzenie musiało go złamać. W miarę jak pracował woda zalewała go coraz to silniej, zapałki zamokły i otoczyły go nieprzebite ciemności.
Wówczas porwała go wściekłość. Tchnienie głębi, strach czający się w czarnej przepaści rozżarzyły jego żądzę niszczycielską. Na oślep chwytał teraz klepki tłukł w nie młotem, świdrował, krajał, nie licząc się z tem, że mogą załamać się na jego własną głowę, owszem pragnąc tego. Zdawało mu się, że wbija swe narzędzia w żywe ciało olbrzymiego, znienawidzonego potwora. Tak, zabije nareszcie, zarznie ową złą stworę, ową Voreux, w której rozwartej paszczy zginęło już tylu ludzi. Piła i dłuto gryzły wnętrzności wroga, a Souvarine cudem trzymając się na oślizłych, wąskich belkach posuwał się w tył i naprzód, w dół i w górę, jak ptak trzepoczący się wśród rusztowania starej dzwonnicy.
Ale po chwili uczuł niezadowolenie z siebie. Czemuż się złościł, czyż nie mógł zrobić tego wszystkiego spokojnie? Odpocząwszy, wlazł znów w otwór wycięty w ścianie szachtu drabinowego i wsadził weń wycięty kawałek deski. Dość tego, pomyślał, nie chciał bowiem zbyt wielkiem uszkodzeniem zwrócić na nadwyrężony punkt uwagi. Może naprawionoby to przed rozpoczęciem zjazdu, a wówczas praca byłaby daremną. Zwierzę miało teraz ranę w brzuchu, pokaże się czy dożyje wieczora. A zostawił tam swój podpis. Po śladach dłuta pozna przerażony świat, że potwór nie zdechł śmiercią naturalną. Bez pośpiechu zawinął narzędzie napowrót w kamizelkę i pomału wydostał się na wierzch. Gdy nie widziany przez nikogo wyszedł z kopalni, nie przyszło mu na-
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/423
Ta strona została przepisana.