Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/425

Ta strona została przepisana.

się posiedli. Oboje rozmyślali już o tem, snuło im się to po myśli w mglistych obrazach.
— Idź spać! — szepnęła. — Ja ubiorę się po ciemku, by nie zbudzić matki.
Puść mnie, już czas.
Przyciskał ją do piersi, opanowany wielkim smutkiem. Pragnął teraz całą duszą spokoju, szczęścia, marzyło mu się, że ożenił się z Katarzyną i mieszka w małym, schludnym domku i nie pragnie niczego, jeno żyć tam z nią do śmierci. Wystarczy im suchy chleb, gdyby i tego nie stało na dwoje, to odda jej swą część. Czyż nie to było najwyższą i jedyną wartością życia?
Wysunęła się wreszcie z jego objęć i szepnęła:
— Proszę cię puść mnie!
Wówczas on dał się unieść sercu i odparł:
— Idę z tobą.
Zdziwił się, że mógł to powiedzieć. Przysiągł przecież przed chwilą, skądże nagła zmiana postanowienia? Samo spłynęło mu to na wargi, nie myślał o tem ni przez moment! A zarazem uczuł się spokojnym, wolnym od wszelkich dręczących zwątpień i wydawało mu się, że został przypadkiem ocalony, że nagle odnalazł drogę wyjścia z labiryntu trosk i cierpień. Nie chciał słuchać o niczem, gdy przerażona, pojąwszy, iż się dla niej poświęca, czyniła mu przedstawienia, gdy wyrażała obawy, iż go towarzysze w kopalni powitają obelgami. Nic sobie z tego nie robił. Plakaty oznajmiały przebaczenie dla wszystkich, to było wystarczające.
— Chcę pracować i basta... Ubierajmy się nie robiąc hałasu.
Z wielką ostrożnością ubrali się po ciemku. Katarzyna wczoraj przygotowała swój kostyum górniczy, Stefan wziął z szafy kaftan i spodnie. Nie myli się z obawy narobienia łoskotu. Wszyscy spali, ale należało minąć sionkę, w której stało łóżko matki. Gdy byli już niedaleko drzwi, Katarzyna przypadkiem potrąciła krzesło. Maheude zbudziła się i spytała zaspanym głosem:
— Któż tam?