Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/427

Ta strona została przepisana.

umierać. Może błysnął mu w głowie obraz kochanki powieszonej tam, w Moskwie, może pomyślał o tej ostatniej nici, która pękła wyzwalając go ze strachu o życie własne i życie innych. Rzekł po prostu.
— Idź!
Stefan stał zmieszany, i szukał jakiegoś serdecznego słowa. Jakże tak się rozstawać?
— Więc chcesz iść stąd? — spytał.
— Tak.
— Więc podaj mi rękę stary druhu! Szczęśliwej drogi i... nie miej mi za złe...
Souvarine podał mu swą zimną jak z lodu rękę. On był wolny... nie miał ni kobiety, ni przyjaciela.
— Bądź zdrów... poraz ostatni... — rzekł Stefan.
— Bądź zdrów.
I Souvarine spoglądał już spokojnie na Katarzynę i Stefana znikających w bramie kopalni.

III.

O trzeciej rozpoczął się zjazd. W biurze kontrolora, obok lampiarni siedział sam Dansaert. Zapisywał każdego zgłaszającego się górnika i polecał wydać mu lampę. Stosownie do obietnic na plakatach nie odmawiał żadnemu i nierobił żadnych uwag. Ujrzawszy jednak u okienka Stefana i Katarzynę drgnął, zaczerwienił się i otwarł już usta, by odmówić przyjęcia. Po chwili jednak namyślił się i poprzestał na drwiąco tryumfalnym uśmiechu. Ha, ha, pomyślał, więc pokonany i on... ten postrach wszystkich! Więc przecież Kompania coś może, gdy straszliwy przewrotowiec z Montsou przychodzi tu za pracą. Milcząc wziął Stefan lampę i poszedł wraz z przesuwaczką do hali zjazdowej.
Katarzyna bała się, że w hali zjazdowej górnicy rzucą się z obelgami na Stefana. Zaraz u wejścia ujrzała Chavala stojącego w grupie kilkunastu czekających na miejsce w klatce. Spostrzgłszy ją postąpił kika kroków wściekły, ale na widok Stefana cofnął się? Udał, że drwi