Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/428

Ta strona została przepisana.

i wzruszył ramionami. Doskonale. Cóż mogło mu zależyć na tem, gdy inny zająć się zdecydował jeszcze ciepłe miejsce jego. Iowszem, w ten sposób pozbywał się wygodnie dziewczyny. Jeśli tamten lubi resztki po nim,... to rzecz jego gustu. Ale w owych pogardliwych słowach kryła się zazdrość na nowo pobudzona. Oczy mu rozbłysły. Inni nie ruszyli się. Stali ze spuszczonemi głowami, spozierając jeno z podełba na przybysza. Potem przestali nań nawet patrzyć i przygnębieni stali u wylotu szachtu z kilofami w rękach wzdrygając się jeno od czasu do czasu skutkiem przeciągu jaki panował w hali zjazdowej.
Wreszcie klatka stanęła. Zawołano czekających, a Stefan z Katarzyną usiedli w pustym wózku, obok nich zaś zajął miejsce Pierron z kilku innymi. Ponad nimi siedział Chaval i Stefan słyszał jak mówił do starego Moqua, że dyrekcya bardzo źle czyni nie korzystając ze sposobności uwolnienia kopalni od awanturników, którzy są jej hańbą. Ale stary stajenny popadł znów w zwyczajną swą psią uległość, nie gniewała go już śmierć jego dzieci, więc wzruszył jeno ramionami pojednawczo.
Klatka odczepiła się i zatonęła w ciemnościach szachtu. Nikt nie mówił. Nagle, gdy przebyto dwie trzecie drogi klatki poczęła straszliwie trzeć o ściany. Okucia żelazne trzeszczały, ludzi rzucało jednych na drugich.
— Tam do licha! — mruknął Stefan. — Czyż chcą nas zgnieść tutaj? Podusimy się jeszcze w tym przeklętym kominie. A mówią, że naprawili!
Ale klatką przebyła przeszkodę i spadała teraz w głąb wśród takiego deszczczu, że górników znowu to zaniepokoiło. Więc porobiły się nowe szpary w szalowaniu?
Gdy spytano Pierrona, który pracował już od kilku dni, chcąc ukryć strach, któryby można było wytłumaczyć jako potępianie dyrekcyi... odpowiedział.
— Niema niebezpieczeństwa! Zawsze tak było Widocznie nie miano czasu pozatykać szpar.
Deszcz walił po dachu klatki, a gdy dostano się do najniższej galeryi zmienił się w istne oberwanie chmury. Żadnemu z dozorców nie przyszło do głowy zejść po