Stefan zamienił z Chavalem spojrzenia instynktownej nienawiści, czuł obrazę, chociaż jej zrozumieć nie mógł.
W milczeniu wzięli się wszyscy do roboty. Sztolnie na wszystkich piętrach były teraz w ruchu. Pełno było robotników wszędy. Kopalnia pochłonęła chciwie swą dzienną racyę strawy, to jest blisko siedmiuset ludzi, którzy jak mrówki w olbrzymiem mrowisku pracowali teraz, wiercąc ziemię we wszelkich możliwych kierunkach, jak robaki starą szafę. Gdyby ktoś przyłożył ucho do ściany skalnej jakiegoś opuszczonego chodnika, byłby niezawodnie w głębokiej ciszy usłyszał gryzienie tych ludzi-owadów wnętrzności ziemi. Wszystkie odgłosy by mógł rozeznać od drżenia pędzącej w dół i do góry liny windy, aż do skrzypu kilofów wyrębujących w sztolniach węgiel.
Stefan obrócił się i w ciasnocie sztolni uczuł się znowu przyciśnionym do Katarzyny. Ale tymczasem dotknął jej piersi poczynających się zaokrąglać i nagle zrozumiał żar, który od niej bił obejmując go rozkoszną falą.
— Więc ty jesteś dziewczyną? — spytał zmięszany.
Odpowiedziała wesoło, bez rumieńca na twarzy:
— Naturalnie!... Doprawdy, długo trwało nimeś to spostrzegł.
Czterej hajerzy umieścili się jeden za drugim w małej, wąskiej szyi sztolni. Jeden od drugiego oddzielony był deskami, które nie pozwalały odłupanym kawałkom węgla stoczyć się niżej. Przedziały poszczególne miały około czterech metrów długości, a wąskie były nadzwyczaj gdyż cały pokład miał w tem miejscu szerokości pół metra zaledwie. Górnicy kulić się musieli, czołgać na rękach i kolanach i obracając się uderzali plecami o ściany. Nie mogli użyć kilofów inaczej, jak kładąc się na boku z przekrzywioną szyją i wzniesionemi rękami. Tylko w ten sposób mieli dość miejsca na zamach krótkiej pikli, rodzaju kilofa na krótkiej rękojeści.