Minęła znowu godzina. Dozorca kazał wszystkim stemplować strop. Nawet przesuwaczka i pomocnicy porzucili wózki, a znosili i podawali klocki drzewa. W tym oddaleniu oddział znajdywał się jakby na placówce bez kontaktu z innymi sztolniami. Kilka razy podniesiono głowy na odgłos jakby biegnięcia gromady ludzi, na dziwny jakiś hałas. Cóż to znowu? Zdawało się, że chodniki się opróżniają, a górnicy pędem biegną ku wyjazdowi. Ale hałas ustał po chwili, więc zacinano dalej klocki, a słuch głuszył łoskot młotków. Po długiej chwili wzięto się znów do usuwania gruzu.
Ale po pierwszym zaraz wózku wróciła Katarzyna i powiedziała z przerażeniem, że nikogo nie ma u dołu pochylni.
— Wołałam, — a nie odpowiedział nikt! Wszyscy widać uciekli.
Ogarnął wszystkich taki strach, że rzucili narzędzie i pobiegli. Mroziła im krew w żyłach myśl, że są opuszczeni, w największej głębokości kopalni i tak daleko od szachtu. Porwali jeno lampy i biegli jeden po drugim, naprzód mężczyźni potem Katarzyna i pomocnicy. Sam dozorca stracił głowę i przeląkł się, gdy wołając w różne chodniki, które mijali przekonał się, że były puste. Cóż za wypadek, wygnał stąd wszystkich? Przerażenie zwiększało jeszcze to, że nie wiedziano jakiego rodzaju jest nieszczęście, które wszyscy czuli. W pobliżu szachtu zamknął im drogę strumień wody. Odrazu sięgła im po kolana, nie mogli biegnąc więc brnęli z trudem prąc się naprzód, pędzeni strachem, że minuta spóźnienia może być przyczyną śmierci.
— Na Boga, szalownie popsute! — krzyknął Stefan — mówiłem, że poginiemy tutaj wszyscy.
Pierron od czasu zjazdu patrzył z niepokojem na płynącą wodę. Ody wraz z dwoma innymi wsuwał wózek w klatkę spadł mu na głowę słup wody, głusząc go i zalewając oczy. Ale większe jeszcze przerażenie ogarnęło go, gdy ujrzał, że dół szachtu leżący o dziesięć metrów jeszcze pod poziomem hali dolnej, napełniony jest
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/430
Ta strona została przepisana.