wodą, która sięga już do mostu i biegnie po flizach żelaznych. Znaczyło to, że pompa nie wystarcza dla pokonania dopływu wody. Powiadomił Danserta, ale tenże zaklął i rzekł, że trzeba czekać na inżyniera. Dwa razy na to zwracał mu uwagę, ale prócz desperackiego wzruszenia ramionami nic nie uzyskał. Tak, woda przybierała, ale cóż on mógł na to poradzić.
Zjawił się Mouque wiodący Batailla do roboty. Ale musiał go trzymać obu rękami, gdyż potulne zazwyczaj zwierzę, stawało dęba, wyciągało głowę ku szachtowi i rżało z przerażeniem.
Cóż ci to filozofowie? — Niepokoi cię, że woda się leje? Chodź, to nie twoja sprawa.
Koń drżał na całem ciele, musiał go ciągnąć z całej siły, ku galery i jezdnej.
Równocześnie niemal ze zniknięciem w głębi galeryi Mouqua z koniem, w powietrzu rozległ się trzask, a potem huk walącego się w przepaść drzewa. Oderwała się partya szalowania i spadła w dwustu metrową głąb, obijając się o ściany szachtu. Pierron i inni ładownicy zdołali umknąć, dębowe belki strzaskały same jeno próżne wózki. Za deskami wpadł w głąb słup wody jakby ze stawu, którego szluzy otwarto. Dansaert chciał wyjechać, zobaczyć co się stało, ale w tej chwili runęła druga część szalowania. Widząc grozę położenia przestał się wahać i dał roskaz wyjazdu. Posłał dozorców do sztolni, by zwołali górników.
Rozpoczął się nieopisany zamęt. Z każdej galeryi zbiegały grupy górników i rzucały się do klatek. Gnieciono się, duszono, zabijano niemal, by dostać się przed innymi. Kilku wpadło na myśl wyjścia drabinami, ale wrócili niebawem z wieścią, że ta droga już zamknięta. Wszystkich przerażało, że po przejściu jednych klatek drugie już nie zdołają zejść na dół, gdyż tymczasem szacht zostanie zatkany złomami rusztowania. U góry szalowania widać pękało dalej, gdyż dochodziły głuche łoskoty i coraz grubszym stawał się słup spadającej wody. Jedna klatka zepsuła się zaraz i nie chciała przejść pomiędzy
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/431
Ta strona została przepisana.