Wołał sam i wołali dozorcy, ale musieli toczyć walkę z biedakami. Myśleli, że stało się jeszcze coś więcej i odpędzają ich, by ukryć zabitych.
Dozorcy musieli tłumaczyć, że budynki kopalni zapadną się pod ziemię. Na to, zamilkli ze strachu i krok za krokiem dali się cofnąć, ale musiano podwoić ilość dozorców tworzących łańcuch ochronny, gdyż mimowoli, jakby przyciągani zbliżali się co chwila do miejsca katastrofy. Mnóstwo ludzi cisnęło się po ulicach, a ciągle przybywali nowi, wielu przybyło aż z Montsou. A siedzący na wale Souvarine, by zabić czas palił papierosy i nie spuszczał kopalni z oczu.
Teraz czekali wszyscy na to co nastąpi. Wszyscy zapomnieli o obiedzie, nikt się nie ruszył z miejsca. Po pochmurnem niebie ciągnęły zaróżowione chmury, za płotem Rasseneura, szczekał podrażniony obecnością tylu ludzi pies, a dokoła na polach buraczanych utworzyło się ogromne półkole ludzi, którego obwód wewnętrzny był oddalony sto metrów od murów kopalni, sterczącej jeszcze wszystkiemi budynkami w górę. Poprzez pootwierane okna widać było opustoszałe wnętrza. Zapomniany bury kot zwietrzywszy niebezpieczeństwo, czy poznawszy je po nieobecności ludzi, zeskoczył ze schodów i uciekł, ognie pod kotłami tleć jeszcze musiały, gdyż z komina wznosił się wąski pasek dymu. Na szczycie któregoś dachu skrzypiała w wietrze blaszana chorągiewka i to był jedyny odgłos dolatujący z przeznaczonych na zagładę zabudowań.
O drugiej wszystko jeszcze stało na swojem miejscu. Dyrektor, Negrel i inni inżynierowie stali przed tłumem dużą plamą czarnych surdutów i kapeluszy odcinając się od reszty. Inni nie ruszali się z miejsca, mimo, że kolana uginały się pod nimi, a podrażnieni i bezsilni wobec klęski, instynktownie zniżając głosy, jak przy łóżku umierającego szeptali od czasu do czasu ze sobą. Górne szalowanie musiało się oderwać, bo usłyszano łoskot jakby upadku z wysoka, poczem znowu nastała cisza. Rana rozdzierała się tymczasem coraz szerzej. Wewnętrzne załamywania się galeryj i chodników poczęły się coraz bardziej
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/438
Ta strona została przepisana.