dawała się olbrzymim kolanem olbrzyma, leżącego w spoczynku na ziemi.
Pan Hennebeau nabrał znów nieco nadziei, gdy minęła bez dalszego wypadku godzina. Niewątpliwie skończyły się wewnętrzne kataklizmy i będzie można uratować maszynę i część budynków. Ale nie pozwolił się jeszcze zbliżać do kopalni. Chciał zaczekać jeszcze pół godziny. Oczekiwanie stało się dręczącem, nadzieja zdwajała trwogę, wszystkim serca biły żywo. Chmury gęstniejące spowodowały wcześniejszy zmrok i zmierzch padać począł na ponure resztki, które, jak się zdawało uszły zniszczeniu. Czekano od siedmiu już godzin bez ruchu bez jedzenia.
I nagle, gdy inżynierowie poczęli się ostrożnie zbliżać, odpędziły ich nowe wstrząśnienia. Rozległy się podziemne grzmoty podobne do niesłychanej kanonady. Padły ostatnie budynki. Wir jakiś porwał naprzód resztki sortowni i hali, kotłownia zapadła się bez śladu, padła też wieża mieszcząca pompę, jak człowiek trafiony kulą w serce. Potem ujrzano jak maszyna zrzucona z podstawy walczy ze śmiercią i wreszcie pęka na kawałki. Pochyliła się, podniosła kolano, jakby chciała wstać, ale legła w gruzach. Tylko trzydziestometrowy komin stał jeszcze, mimo, że trząsł się jak maszt miotanego burzą okrętu. Myślano, że popęka i w proch się rozsypie, ale nagle zapadł się w całej swej długości prosto w ziemię, jak olbrzymia stopiona świeca. Nie widać było ani końca piorunochronu.
Zginęła zła stwora żywiąca się co dnia mięsem ludzkiem i już nikt nie posłyszy teraz jej ciężkiego oddechu. Cała Voreux zapadła się w przepaść.
Tłum się rozbiegł na wszystkie strony, kobiety biegnąc zasłaniały rękami oczy. Strach rozwiał ludzi jak wiatr kupę liści. Jak krater wygasłego wulkanu, głęboko na piętnaście metrów rozciągała się przestrzeń zniszczona od drogi po kanał na szerokość przeszło czterdziestu metrów. Nie ocalało nawet podwórze, zapadły się olbrzymie rusztowania żelazne, mosty wraz z szynami, cały pociąg
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/440
Ta strona została przepisana.