Ale chociaż dyrektor wyszedł cało, Kompanią zachwiał ten cios straszliwy. Nie szło o parę straconych milionów, ale drżeć poczęto o to co nastąpi, wobec niesłychanej zbrodni obawiano się o inne kopalnie. Cios był tak silny, że znowu postanowiono milczeć. I na cóż zdałoby się wyciągać prawdę na jaw? Lepiej ze zbrodniarza, choćby go i odkryto, nie robić apostoła i męczennika, gdyż jego heroizm mógł innym zawrócić w głowach i wywołać naśladownictwo, zrodzić całą legię może podpalaczy i morderców. Zresztą nie miano najlżejszych podejrżeń co do osoby prawdziwego sprawcy, sądzono, że istnieje cała armia winowajców i nie przypuszczano, by jeden człowiek miał dość odwagi do wykonania podobnego czynu. Ale to właśnie niepokoiło i kazało ciągle drżeć o byt kopalń. Zorganizowano tajną policyę, odprawiono bez hałasu podejrzanych, którzy mogli należeć do spisku, i ze względów politycznych poprzestano na tem.
Oddalono tylko bezzwłocznie Dansaerta, który skompromitował się z Pierronką, a za powód posłużyło nikczemne tchórzostwo, skutkiem którego zostawił w kopalni ludzi. Z drugiej strony było to ustępstwem na rzecz robotników nie cierpiących Dansaerta.
Mimo wszystko wieści jakieś przenikły do gazet, a dyrekcya zdementowała formalnie wersyę, wedle której górnicy mieli zapalić w kopalni beczkę prochu. Przyjechał inżynier rządowy i złożył raport, że katastrofa nastąpiła skutkiem naturalnego przegniecenia ścian szalowania przez skały i wodę. Dyrekcya nie protestowała biorąc na siebie odpowiedzialność za niedokładny nadzór i na tem się skończyło. Odnośnie do cierpiących zasypanych górników pisma paryskie przynosiły co dnia świeże nowiny, a mieszczuchy połykali telegramy. W samem Montsou drżeli wszyscy na wspomnienie Voreux, utworzyła się legenda, której słuchać bez strachu nie mogli najodważniejsi nawet. Równocześnie prześcigano się w datkach miłosiernych dla rodzin ofiar, wędrowano gromadnie, by stąpić na ziemię, ciążącą tak strasznie nad głowami nieszczęśliwych.
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/442
Ta strona została przepisana.