Minął trzeci dzień od katastrofy, Negrel stracił nadzieję i chciał już zaprzestać poszukiwań właśnie tego wieczora. Ale gdy po śniadaniu wrócił do Requillart ujrzał Zacharyasza wychodzącego z szachtu. Był bardzo czerwony i wołał:
— Jest tu! Jest tu! Odpowiedziała! Chodźcie! Chodźcie!
Wbrew zakazowi zszedł na dół i przysięgał, że pukano w pierwszej sztolni pokładu Wilhelma.
— Ależ tam gdzie mówisz byliśmy już dwa razy! — krzyknął Negrel zniecierpliwiony.
Maheude chciała też schodzić, musiano ją trzymać. Stała nieporuszona z oczyma utkwionemi w głąb studni.
Na dole zapukał sam Negrel trzy razy i nakazawszy ciszę przywarł uchem do ściany. Nie usłyszał ni najlżejszego szmeru i potrząsnął głową. Widocznie przyśniło się biednemu chłopcu. Zacharyasz ząpukał znowu i oczy jego rozbłysły, a ciałem wstrząsnął dreszcz radości. I inni górnicy także wpadli w podniecenie, usłyszeli i oni odpowiedź. Inżynier zdumiony nadsłuchiwał znowu i wreszcie i on posłyszał ledwo uchwytny szmer rytmiczny, znany sobie sygnał górników znajdujących się w niebezpieczeństwie. Węgiel niesie najdrobniejszy szmer bardzo daleko, a jeden z hajerów obliczył grubość ściany dzielących ich od nieszczęśliwych na pięćdziesiąt metrów. Wszycy mimoto poczęli radować się, jakby już mogli im podać rękę, a Negrel kazał natychmiast rozpoczynać.
Zacharyasz wyszedł na wierzch i uściskał matkę.
— Nie róbcie sobie nadziei! — ozwała się Pierronka, wałęsająca się tam z ciekawości — Gdyby jej nie było, tem więcej cierpielibyście potem!
I było to prawdą. Katarzyna mogła być gdzieindziej.
— Milcz suko! — krzyknął Zacharyasz — Jest tam, wiem o tem!
Maheude usiadła znowu i poczęła wpatrywać się w szacht.
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/445
Ta strona została przepisana.